Kolejny dzień w Datongu miał upłynąć na zwiedzaniu dwóch miejsc. Pierwsze z nich to groty skalne Yungang Caves a drugie Hanging Monastery. Jak wspominałem poprzedniego dnia razem z poznanymi Holendrami postanowiliśmy wynająć samochód wraz z kierowcą. Bardzo pomocne okazało się biuro CITS. Zgodnie z planem o godzinie 8 rano czekał na nas pod hotelem kierowca. Słabo mówiący po angielsku, ale za to bardzo zaradny. Po krótkiej rozmowie z moimi współ towarzyszami postanowiliśmy najpierw pojechać do grot. Jak się okazało Holenderka była już tam kilka lat temu. Jak postanowiliśmy tak też zrobiliśmy. Kierowca miał nas najpierw zabrać do Yungang Caves. Jak to zwykle bywa z miejscowymi kierowcami już sama droga dostarczyła nam sporo wrażeń. Pierwsze spostrzeżenie, jakie przyszło mi do głowy to, że jazda samochodem tutaj rządzi się własnymi prawami. Nagminne jest używanie klaksonów, czy to zamiast kierunkowskazu, czy podczas wyprzedzania albo po prostu tylko aby go użyć. Z hotelu wyjechaliśmy dosyć ruchliwą drogą, co prawda dosyć dziwną 6 pasów w kierunku, którym jechaliśmy i 1 lub 2 pasy w przeciwnym. Chociaż po zastanowieniu wydaje mi się jednak, że nie było tam żadnych pasów. Każdy jechał jak chciał wciskał się gdzie mógł, oczywiście to samo robił nasz kierowca. Po przekroczeniu rzeki i odbiciu w mniejszą drogę zrobiło się trochę luźniej. Mogliśmy obserwować Datong z jego drugiej strony. Brudne zakurzone miasto z drogami bardziej dziurawymi niż nasze. Następną niespodzianką od naszego kierowcy była jazda przez jeszcze bardziej zakurzone części miasta, oczywiście o prostej drodze nie było nawet, co marzyć. A do tego jeszcze mnóstwo ludzi nic sobie nierobiących z pędzącego na nich naszego samochodu. Trudno mi opisywać, co jeszcze widziałem w tej dzielnicy biedy, najlepiej zobrazuje to film który udało mi się nakręcić z wnętrza samochodu. Niestety w związku z dalszymi problemami z łączami internetowymi (od kilku dni w ogóle nie mam do niego dostępu) film prawdopodobnie będzie do obejrzenia dopiero po moim powrocie. Wracając do naszej podróży w końcu udało nam się wyjechać na w miarę przyzwoitą drogę. Wspomnę jeszcze tylko, że ekstremalna jazda, którą wcześniej opisywałem była tylko po to aby ominąć bramki opłat za drogę „szybkiego ruchu”. Po polepszeniu się warunków jazdy po około 20 minutach dotarliśmy na miejsce. No może prawie na miejsce. Cała okolica Yungang Caves była dosłownie rozkopana. Widać, że za parę lat a może nawet miesięcy okolica będzie nie do poznania. Szykowane są nowe parkingi, hotele, drogi, sadzone nowe drzewa a to wszystko prawdopodobnie za pieniądze za bilet wstępu do tej niezwykłej atrakcji. Zapomniałem jeszcze tylko wspomnieć że dosyć drogiej. Zgodnie z przewodnikiem wstęp powinien kosztować około 60Y, to dosyć drogo biorąc pod uwagę, że nawet bilety wstępu do pekińskich atrakcji były tańsze. No, ale okazało się że bilety nie kosztują 60Y a 100Y. Zdzierstwo w biały dzień. Ta malutka podwyżka to i tak jeszcze nie wszystko, jak udało nam się dowiedzieć jeszcze w hotelu bilety do Hanging Monastery także podrożały a skok cenowy był jeszcze większy z 60Y do 130Y. Jeśli ktoś się nie orientuje 130Y to około 75zł. Tak więc można powiedzieć, że szykował mi się najdroższy dzień w Chinach. No, ale co tu dużo mówić, przyjechałem żeby zobaczyć to trzeba zobaczyć. Jakoś udało się przeboleć straty finansowe i wejść na teren grot. Na samym początku powiem od razu, że widok robi niesamowite wrażenie. Kilkudziesięciometrowej wysokości klif, w którym wykutych jest setki grot. Podchodząc do każdej z nich(tylko do niektórych można wejść), daje się zauważyć setki wykutych w nich postaci Buddy. Groty na klifie są różnych rozmiarów, począwszy od małych mieszczących jedną podobiznę Buddy poprzez większe gdzie postaci jest kilkanaście a skończywszy na ogromnych. Te największe mają kilkadziesiąt metrów wysokości, przeważnie znajduje się w nich jedna główna postać (wysoka na kilkanaście pięter) w otoczeniu wielu mniejszych podobizn Buddy. Są też i takie groty gdzie wykutych w skale postaci wielkości kilkunastu centymetrów są setki. Największą jednak atrakcje są dwie groty, które postanowiliśmy zostawić sobie na koniec. Są one jednymi z największych, a do tego znajdują się w całości wydrążone we wnętrzu góry. Wykute w nich wizerunki Buddy odróżnia od pozostałych to, że są wielobarwne, oczywiście największy budda zawsze znajduję się pośrodku. Dzięki Holendrom, z którymi się tutaj dostałem udało mi się także uzyskać dosyć sporo informacji na temat buddy, buddyzmu oraz samych grot. Nie będę jednak nikogo tutaj zanudzać tymi informacjami. Po wyjściu z terenu parku pozostało nam odszukać naszego kierowcę (co nie było trudne ponieważ czekał dokładnie tam gdzie miał czekać) i udać się w kolejne miejsce z naszego planu. Hanging Monastery znajdują się około 65 km od Datongu czekała nas, więc dosyć długa droga. W związku z tym po kilkudziesięciu kilometrach kierowca zgodnie z naszymi sugestiami zatrzymał się przy chińskiej przydrożnej restauracji. Dodam tylko, że dosyć dobrej. Nie była to zwykła restauracja, brakowało w niej jakiejś głównej sali, w której byłyby rozstawione stoły. Podzielona była za to na wiele mniejszych pokoi, w których każdy służył jako prywatna jadalnia. Oczywiście po wejściu zrobiliśmy się wielką atrakcją, prawdopodobnie nieczęsto bywają tutaj białe twarze. Zostaliśmy poprowadzeni prze kelnerkę wspomaganą przez naszego kierowcę do naszego własnego prywatnego pokoju. Postanowiliśmy zamówić kurczaka w sosie, kilka rodzajów (półmisków) warzyw i kilka innych rzeczy, których niestety już nie pamiętam. Podczas czekania na zamówione dania usłyszałem o kolejnych zwyczajach panujących w Chinach tym razem dotyczących jedzenia. W lepszych restauracjach (takich jak ta) do posiłków podaje się herbatę, można powiedzieć że jest ona nielimitowana i dodatkowo za darmo. Trzeba także uważać, aby w momencie, kiedy nie chce się już pić zostawić coś w szklance, w innym przypadku będzie ona cały czas uzupełniana. Drugim zwyczajem jest podawanie ryżu dla każdego w osobnym naczyniu (tym razem także bez dodatkowych opłat), a trzecim podanie pod koniec jedzenia owoców. Po dosyć obfitym posiłku kosztującym nas około 90Y na trzy osoby ruszyliśmy w dalszą drogę. Mimo że trasa była dosyć długa nie dłużyła się. Wspaniałe widoki rozciągające się po obydwu stronach drogi znacząco nam ją umilały, ale również i przyprawiały o dreszcze. W związku z dosyć ryzykowną jazdą chińskich kierowców każda przepaść po naszej prawej strony dawała spory zastrzyk adrenaliny. Przy kilku zakrętach (w których kierowca nie widział czy coś się zbliża) zdarzały się jadące pod prąd samochody. O ile te osobowe dało się dosyć szybko zatrzymać to ciężarówki już tak zwinne nie były a przecież my mieliśmy, co jakiś czas przepaść po naszej stronie. Oczywiści e przed każdym zakrętem kierowca musiał trąbić, aby ostrzec jadących z naprzeciwka. Tak, więc można powiedzieć, że większość podróży umilały nam dźwięki jakże wspaniałego i nadużywanego klaksonu. Po około trzech godzinach jazdy udało nam się dotrzeć do Hanging Monastery. Klasztor ten został wybudowany wysoko nad poziomem gruntu dosłownie wisząc na skałach. Kiedyś dołem przepływała podobno rzeka, która wymusiła takie rozwiązanie. Aktualnie po rzece mało co zostało może po część przypomina o niej ogromna tama rozpościerająca się po zachodniej stronie klasztoru. Ogólnie mówiąc cała okolica robi piorunujące wrażenie, prawie z każdej strony dolina otoczona jest przez wysokie skaliste góry. Wstęp do klasztoru tak jak wcześniej wspominałem kosztował mnie aż 130Y. Zanim jednak będzie można do niego wejść trzeba jeszcze pokonać kilkaset metrów, najpierw przez parking potem przez wiszący mostek nad nieistniejącą rzeką i na końcu bramki kontroli biletów. Jeśli chodzi o same zwiedzanie klasztoru to oprócz niesamowitych widoków, poczucia, że pod podłogą jest kilkudziesięciometrowa przepaść oraz oczywiście wartości kulturowej to w zasadzie nie ma tam nic innego ciekawego. Nie zniechęcając nikogo mogę tylko powiedzieć, że jednak warto było tutaj przyjechać, gdzie indziej można zobaczyć coś tak wspaniałego, chyba tylko w Chinach (kto inny mógł wpaść na tak szalony pomysł budując tutaj świątynię). Wracając do Datong tą samą drogą, nie było już tak wielkich emocji jak poprzednio (tym razem przepaście były po przeciwnej stronie drogi). Ciekawie zrobiło się dopiero pod koniec naszego powrotu już w samym mieście. Kierowca wracał inną drogą i dzięki temu było nam dane zobaczyć ogromny plac budowy, jakiego jeszcze wcześniej na oczy nie widziałem. Datong było rozkopane do tego stopnia, że przejeżdżając przez rzekę dało się zauważyć dwa albo trzy mosty budowane jednocześnie, ciągnący się kilometrami las żurawi budowlanych i setki stojących już nowych blokowisk. Można rzec, że dopiero tutaj widać narodowy plan przeprowadzenia milionów Chińczyków ze wsi do miast. Dalsza droga także obfitowała w niesamowite scenerię. Po lewej stronie od dosyć ruchliwej drogi, po której jechaliśmy było widać budowany od postaw mur z wieżami podobny do tego w Pekinie jednak szczerze powiedziawszy nie wiem czy nie dłuższy (chodzi mi o ten okalający zakazane miasto). Pytanie nasuwa się jedno, po co oni to budują, może chcą już za kilkaset lat mieć kolejną kilkusetletnią atrakcję turystyczna, na której będzie można zarobić. Jeśli tak to brawa im za to, że potrafią myśleć wybiegając setki lat w przód, z drugiej strony kasa idąca na takie ekstrawaganckie pomysły mogłaby zostać wydana na kolejne mieszkania dla setek tysięcy Chińczyków. Nie mnie to oceniać.