W poniedziałek wyznaczyłem sobie za cel odwiedzenie miejsca, które było świadkiem jednego z największych odkryć archeologicznych na świecie. Muzeum Terakotowej Armii, bo o nim mowa mieści się 35 km od Xi’an. Około godziny 9 udało mi się opuścić hostel i udać na dworzec kolejowy, z jego wschodniej strony miały podobno odchodzić minibusy do interesującego mnie miejsca. Po dotarciu bez problemu udało mi się odszukać właściwy środek lokomocji i ustawić się w kolejce do wejścia. Sama podróż przebiegła bez problemowo i po godzinie jazdy mogłem wysiąść w miejscu, które jak się potem okazało było dosyć spory kawałek od kas biletowych. Szczerze powiedziawszy nie widziałem jeszcze tak skomercjalizowanego miejsca jak to. Pełno wszędzie restauracji, budek z jedzeniem i pamiątkami. Nie braknie też dosyć drogich sklepów podobno z prawdziwymi antykami. Jak zawsze odradzam kupowanie czegokolwiek w budkach z jedzeniem głownie, jeśli chodzi o napoje. Sprzedawcy każą sobie liczyć np. za coca colę 0, 5 l aż 15Y, nie wspominając już, że za zimną trzeba dopłacić. Wracając do samego muzeum po zakupie dosyć drogich biletów (90Y), trzeba jeszcze spory kawałek przejść do samego wejścia. Po dotarciu szczegółowa kontrola, łącznie z bramami do wykrywania niebezpiecznych substancji i można się cieszyć z dotarcia do tego osławionego miejsca. Swoje zwiedzanie postanowiłem zacząć dosyć spokojnie, na pierwszy rzut poszło muzeum terakotowej armii. Już tutaj dało się poczuć klimat tego niezwykłego miejsca, sporo antyków, pierwsze elementy z terakoty no i chyba najbardziej oblegane gabloty z wspaniałymi rydwanami z brązu (w skali rzeczywistej). Po wyjściu udałem się do kolejnego budynku, tym razem trochę większego. Pod dachem znajdowały się stanowiska wykopalisk, gdzieniegdzie leżały porozrzucane różne elementy antycznych przedmiotów. Kolejnym miejscem jeszcze bardziej zaostrzającym apetyt był następny hangar. Mniejszy od tego pierwszego, ale już ze znajdującymi się w nim wykopaliskami z kilkoma postaciami żołnierzami z terakotowej armii w pełnej okazałości. Po kilkunastu minutach przechadzania się wokół stanowisk postanowiłem udać się do ostatniego budynku. Jest to największa hala znajdująca się w cały kompleksie, już na samym początku oczą ukazuje się wręcz niewiarygodna liczba postaci terakotowych żołnierzy. Co jakiś czas pomiędzy nimi widać zaprzęgnięte konie. Tak jak piszą we wszystkich przewodnikach, wśród tych setek postaci próżno szukać dwóch identycznych. Mimo że archeologią nie za bardzo się interesuję, to jednak muszę przyznać, że ogrom tego znaleziska naprawdę mnie zaskoczył. Co prawda widziałem już kilkakrotnie zdjęcia z tego miejsca, jednak zobaczenie tego na własne oczy jest po prostu nie do opisania. Po zrobieniu kilkudziesięciu zdjęć oraz nakręceniu kilku filmów postanowiłem opuścić to niezwykłe miejsce z nadzieją, że może uda mi się tu jeszcze kiedyś wrócić. Droga powrotna przebiegła bez najmniejszych problemów. Po dotarciu do hostelu udało mi się w końcu osobiście skontaktować z francuzami, z którymi miałem się udać do Hua Shan. Podczas kolacji, którą postanowiliśmy zjeść na „ulicy” francuzi oznajmili, że jednak zdecydowali się zostać o jeden dzień dłużej w Xi’an. Dzięki temu następnego dnia zaczną wspinaczkę po południu, następnie przenocują na jednym ze szczytów a kolejnego dnia wrócą do Xi’an. Ja niestety miałem już wykupiony bilet kolejowy do Luoyang na godzinę 23: 30 następnego dnia i dlatego na takie rozwiązanie nie mogłem sobie pozwolić. Postanowiłem, że będę trzymał się swojego pierwotnego planu, czyli wejścia na jeden z szczytów i powrocie do Xi’an wieczorną porą.