Szykował się jeden z najcięższych dni od mojego przyjazdu do Chin. Jak wcześniej opisywałem dzisiejszego ranka miałem udać się do Hua Shan a po powrocie do Xi’an i kilku godzinach czekania złapać pociąg do kolejnego miasta (Luoyang). W związku z tym, iż chciałem jak najwięcej czasu spędzić w górach postanowiłem wstać bardzo wcześniej a mianowicie o godzinie 6. Był to mój ostatni dzień w hostelu Han Tang Inn, dlatego przed wyjazdem musiałem się wymeldować, poprosiłem tylko o przechowanie większego bagażu aż do mojego powrotu. Nie chciałem przecież chodzić po górach z niepotrzebnymi nadbagażem. Po solidnym śniadanku w hostelu pozostało mi udać się na dworzec kolejowy z pod którego odchodziły autobusy do Hua Shan. Kiedy dotarłem na miejsce okazało się, że dosłownie na styk załapałem się na pierwszy autobus (4 ostatnie miejsca). Zadowolony z takiego obrotu sprawy mogłem spokojnie usiąść i odpocząć przed wędrówką. Już w czasie jazdy (około 2 godziny) udało mi się poznać dwie Francuzki. Po tych dwóch tygodniach w Chinach mogę stwierdzić, że francuzów jest najwięcej. Ale wracając do mojej znajomości, jak to bywa białe twarze na obczyźnie mają tendencje do trzymania się razem. Po dosyć długich rozmowach postanowiliśmy wspólnie wspiąć się na północny szczyt Hua Shan i z powrotem wrócić do Xi an wspólnie. Mało tego, okazało się że jesteśmy zakwaterowani w tym samym hostelu co jeszcze bardziej nas ucieszyło. Po około dwóch godzinach jazdy dotarliśmy w końcu na miejsce (do centrum miasta). Trzeba było jeszcze tylko dotrzeć do kas biletowych. Tutaj czekała nas pierwsza przygoda, zgodnie z zasłyszanymi opowieściami postanowiliśmy spróbować metody na zakup tańszego biletu za wstęp (dla uczniów). Podobno wystarcza jakikolwiek dokument ze zdjęciem (legitymacja, bilet, itp.) . Najpierw za zakup biletu zabrały się Francuzki oczywiście kasjerka uważnie przyglądała się „legitymacją studenckim” (bilet miejski i karta biblioteczna). Po krótkich wyjaśnieniach przy pomocy młodego chińczyka mówiącego trochę po angielsku udało się sensownie wytłumaczyć drobne różnice w „legitymacjach”. W ten sposób udało się zakupić bilety ze zniżką (50Y zamiast 100Y ). Jednak nasze humory zostały po chwili zepsute. Przy bramkach do sprawdzania biletów już czekał na nas dobrze ubrane facet i po sprawdzeniu biletów z uśmiechem kazał pokazać nasze „legitymacje”. Po kilku chwilach powiedział, że niestety nas nie wpuści. Na nic się zdały tłumaczenia poznanego chińczyka, nic się nie dało zrobić. Nie pozostało nam nic innego jak dopłacić 50Y i spokojnie wejść do parku. Po tych perypetiach związanych z biletami mogliśmy się zacząć delektować przepiękną drogą i niesamowitymi widokami. Wysokie góry, rzeczka płynąca dołem i pogoda, która akurat tego dnia dopisała. Jedna z Francuzek (Caroline) zadziwiała nawet mnie, zawsze na przedzie zasuwała mimo niesamowitego upału. Zgodnie z przewodnikiem mieliśmy do przejścia jakieś 7 km, z czego 4 powinny być dosyć łagodne (wcale takie nie były) a ostatnie 3, jak oni to napisali dosyć ekstremalne i niebezpieczne. Po około dwóch godzinach wspinaczki dotarliśmy, zmęczeni do jednego z punktów, w których można było zakupić coś do jedzenia i picia. Krótkie negocjacje ze sprzedawcą i udało się nam wynegocjować satysfakcjonujące nas ceny za zimną Coca Colę. Pisząc zimną chodzi mi o taką, że żeby ją wypić trzeba poczekać kilka minut, aby pozbyć się lodu. Po tej krótkiej przerwie i dosyć ciekawej rozmowie z poznanym chińczykiem (słabo mówiącym po angielsku) dowiedzieliśmy się, że to co przeszliśmy do tej pory to było nic, prawdziwie ekstremalna trasa czekała nas dopiero przez następne 90 minut. Tak jak nam opowiedział tak też w rzeczywistości było. Opisując to co widziałem na wielkim murze, spore nachylenia, niesamowite widoki, to było nic w porównaniu do tego, co było w Hua Shan. Dopiero w tym momencie zdaliśmy sobie sprawę, po co na parkingu zaczepiali nas ludzie sprzedający mapy i grube rękawice budowlane. Mapę kupiliśmy, rękawice odpuściliśmy. Większość ludzi, mam na myśli chińczyków takie udogodnienia posiadała, dzięki czemu było im wygodniej wspinać się po niesamowicie stromych schodach na czworaka. W naszym przypadku musieliśmy się niestety obejść bez tych udogodnień. Po następnej godzinie w końcu udało się dotrzeć do upragnionego szczytu. Jak zwykle bywa w takich miejscach był on niezwykle zatłoczony, na pewno było to za sprawą kolejki linowej wybudowanej prze Austriaków. Większość chińczyków wolała jednak dostać się na szczyt tym sposobem aniżeli męczyć się niemiłosiernie podczas wspinaczki. Po następnych kilku minutach odpoczynku postanowiliśmy jeszcze udać się drogą zielonego smoka na następny szczyt, jednak po przejściu kilkuset metrów musieliśmy dać za wygraną. Pragnę w tym miejscu zaznaczyć jednak, że nie chodziło o zmęczenie a o czas, który nam pozostał do odjazdu ostatniego autobusu do Xi’an. Mimo że nie prześlijmy całej drogi byliśmy bardzo zadowoleni, widoki jakie do tej pory mogliśmy podziwiać były po prostu przepiękne (postaram się zamieścić jak najwięcej zdjęć). Plan powrotu był następujący, w związku z brakiem czasu musieliśmy skorzystać z kolejki linowej. Oczywiście po dotarciu do kas okazało się, że nie jest to dosyć tani sposób podróży w dół. 80Y za bilet normalny oraz 40Y za ulgowy (tym razem nie mogliśmy skorzystać z ulgi, ponieważ przysługiwała ona osobą poniżej 1,5 m wzrostu. Zjazd kolejką zajął nam około 7 minut, na dole pozostało nam złapać mini busa za kilka, yuanów (kursują co kilka minut) do miasta a tam dostać się do autobusu do Xi’an. Kiedy dotarliśmy do centrum Hua Shan autobus już na nas czekał i mogliśmy się wygodnie rozsiąść na swoich miejscach (dodam tylko, że w końcu było trochę chłodniej dzięki klimatyzacji). Dwie godziny jazdy upłynęły nam bardzo szybko przy dosyć interesujących rozmowach i próbie nauki Francuzek kilku słów w języku polskim. Po powrocie do hostelu postanowiliśmy udać się wieczorem (przed moim odjazdem) na kolację. W związku z tym, iż rano zostałem wymeldowany pojawił się pewien problem, po całodniowej wędrówce po górach przydałoby się wziąć prysznic, na szczęście korzystając z uprzejmości pracowników hostelu udało się skorzystać z prysznica dla obsługi. Po około pół godzinie byliśmy gotowi, aby udać się na zasłużoną kolację. Postanowiliśmy, że pójdziemy do którejś z tradycyjnych chińskich restauracji. Nie będę się długo rozpisywał, ale mimo że był to jeden z najgorszych naszych posiłków w Chinach dzięki miłemu towarzystwu nie skończył się on całkowitą klapą. Po powrocie do hostelu i pożegnaniu z Francuzkami udałem się około 22 na dworzec. Około godziny oczekiwania i byłem już w pociągu. Minęła północ, dalsza część opisu następnego dnia.