Dzisiejszego dnia miałem zrobić coś, co można powiedzieć było trochę sprzeczne z moimi zasadami dotyczącymi wyboru przeważnie najtańszego środka transportu do miejsca docelowego. Już dzień wcześniej zakupiłem, bowiem bilet na podróż łodzią do znajdującego się na północ od Luang Prabang Nong Khiaw. Bilet kosztował mnie 130000 kip, co było bardzo dużym wydatkiem, alternatywą był tańszy, szybszy, wygodniejszy (z klimatyzacją) autobus za 50000 kip. Pytanie, więc nasuwa się samo, dlaczego wybrałem taki wariant. Odpowiedz jest przynajmniej dla mnie bardzo prosta, postanowiłem sobie jeszcze przed przyjazdem w rejony Azji południowo wschodniej, że muszę się przepłynąć łodzią po jednej z dzikszych rzek (chodziło mi o dłuższy rejs). Długo zastanawiałem się nad rejsem po Mekongu z Luang Prabang do Huay Hai (na granicy z Tajlandią) rejs taki miałby trwać dwa dni (z noclegiem w Pak Beng). Jednak takie rozwiązanie uniemożliwiłoby mi podróż po północnym Laosie, w każdym razie sporo by ją utrudniło gdyż po prostu było by nie po drodze. Wybór padł, więc na krótszy odcinek do Nong Khiaw najpierw kilkanaście kilometrów Mekongiem a potem już do samego końca rzeką Nam Ou. Podróż miała zająć około 6-7 godzin, ale z mojego doświadczenia wiedziałem, że prawdopodobnie się wydłuży. W związku z tym, iż łódź z portu w Luang Prabang wypływała o dziewiątej pobudkę zafundowałem sobie już przed siódmą. Po spakowaniu swoich rzeczy (wczorajszego wieczora jakoś mi się nie chciało) i po małym śniadaniu udałem się nad Mekong. Jak się okazało na łodzi (z 12 miejscami) było nas siedem osób plus sternik/kapitan. Sama łódź nie była jakoś wyjątkowo wygodna. Szeroka może na półtora metra (dwa drewniane siedziska obok siebie) i długa na 13 metrów. Najważniejsze, że posiadała dach chroniący przed deszczem i oczywiście słońcem. Trochę po godzinie dziewiątej odbiliśmy od brzegu, początkowe kilometry, które płynęliśmy Mekongiem można powiedzieć, że były mało ciekawe. Po drodze jeszcze w obrębie Luang Prabang przycumowaliśmy przy jednej z pływających stacji benzynowych i udaliśmy się dalej. Zanim dotarliśmy do rzeki Nam Ou zatrzymaliśmy się jeszcze na kilkanaście minut w jednej z wiosek gdzie na pokład zabraliśmy jednego z mieszkańców. Jak się później okazało już przez całą dalszą drogę to on sterował łodzią, prawdopodobnie znał lepiej rzekę Nam Ou niż nasz poprzedni sternik. Muszę powiedzieć, że dalsza droga była naprawdę warta swojej ceny. Przepiękne widoki rozciągające się po obu stronach rzeki. Wysokie góry ze stromymi ścianami opadającymi prosto do rzeki prezentowały się naprawdę przepięknie. W ciągu całego rejsu naprawdę sporo się działo, mogliśmy podziwiać, co jakiś czas wioski znajdujące się przy samej rzece, mieszkańców łowiących ryby na swoich niewielkich łodziach, niesamowitą przyrodę w tym niezliczone gatunki ptaków. Muszę jeszcze dodać, że sama rzeka nie była zbyt cicha i spokojna. Zdarzały się i to dosyć mocne spiętrzenia wody, przy których nasz sternik naprawdę mocno musiał manewrować, aby łódź płynęła w dobrym kierunku (cały czas płynęliśmy w górę rzeki). Po około ośmiu godzinach dotarliśmy do Nong Khiaw, na szczęście było jeszcze jasno, więc znalezienie noclegu nie sprawiło najmniejszych problemów. Wioska zrobiła na mnie niesamowite wrażenie, położona na dwóch brzegach rzeki, połączona wysokim mostem (wybudowanym podobno tuż po wojnie wietnamskiej). Większość guesthousów była położona na przeciwnym brzegu rzeki aniżeli przycumowała nasza łódź. Zanim znalazłem odpowiadający mi nocleg odwiedziłem trzy miejsca, koszt oscylował w nich pomiędzy 40000 a 50000 kip. Jednak na drugim brzegu rzeki po przekroczeniu mostu znalazłem bardzo tani bungalow za 20000 kip (2,5$) co prawda był on bardzo prosty (tylko łóżko) z łazienką na, zewnątrz ale jeśli chodzi o cenę to mogłem być naprawdę zadowolony. Po zjedzeniu sowitego obiadu (ceny jedzenia w porównaniu z tymi za nocleg nie były już tak niskie) udałem się do jednej z agencji turystycznych, którą wypatrzyłem zaraz po dotarciu tutaj. W samej wiosce nie miałem raczej zamiaru za długo siedzieć nawet mimo przepięknych widoków. Głównym celem mojego przyjazdu w to miejsce była chęć udania się na dwudniowy trekking (ewentualnie jedno dniowy). W związku z tym, iż koszt takiego wypadu zależał w głównej mierze od ilości chętnych liczyłem, że uda mi się dołączyć do większej grupy. Gdy dotarłem pod drzwi agencji spotkałem tam kilka osób, które właśnie zastanawiały się nad „jakimś” trekkingiem. Tak więc była dwójka Austriaków chcąca udać się na wycieczkę nad „100 wodospadów”, jeden Norweg niemający jeszcze sprecyzowanych planów oraz czwórka podróżujących razem Anglików, Szkota i Francuzki (to na nich głównie ze względu na aż cztery osoby wszyscy liczyli). Mówiąc szczerze najbardziej zależało mi na dwudniowej wyprawie po okolicznych wioskach i górach i to właśnie nad tą opcją zastanawiali się Anglicy. Postanowiliśmy wszyscy razem, że spotkamy się za dwie godziny pod tą samą agencją oczywiście po przemyśleniu wszystkiego i podejmiemy jakąś decyzję. Przed samym zamknięciem agencji turystycznej spotkaliśmy się ponownie. Wycieczka, nad którą się głównie zastanawialiśmy kosztowała dla pięciu osób (Anglicy, Szkot, Francuzka i ja niestety Austriacy zdecydowali się na jednodniowy trekking do wodospadów) kosztowała aż 410000 kip za osobę, (co zdecydowanie przerastało nasze dzienne budżety). Gdy by udało nam się znaleźć jeszcze jedną osobę koszt diametralnie by się zmniejszył na 350000 kip za dwa dni. Postanowiliśmy, że zgodzimy się na ten trekking pod warunkiem obniżenia dla nas ceny. Jeden z przewodników musiał, więc zadzwonić do właściciela agencji mieszkającego w Luang Prabang z pytaniem czy istniałaby taka możliwość. Negocjacje trwały jakieś 20 minut, ale w końcu udało się dojść do kompromisu i wykupić dwu dniowy trekking za 360000 kip od osoby. Cała nasza grupa udała się, więc z zadowoleniem do swoich guesthousów, jak się potem okazało byliśmy wszyscy zakwaterowani w tym samym ośrodku. Tak więc jutro czekał na mnie długo oczekiwany dwu dniowy trekking po Laosie, może nie będzie on dokładni taki jak bym chciał to znaczy dzika dżungla, zwierzęta, ale mówiąc szczerze nie miałem na co narzekać biorąc pod uwagę że jedna z agencji w Luang Prabang za coś podobnego liczyła sobie około 60$ za dzień.