Nie sprawdziły się pesymistyczne przewidywania naszego przewodnika odnośnie trudności z przespaniem pierwszej nocy w dżungli przynajmniej, jeśli chodzi o mnie. Mimo że obudziłem się już o 6:30 to biorąc pod uwagę fakt, że zasnąłem już o 20:30 to noc była wyjątkowo odprężająca (nie ma to jak sen na świeżym powietrzu). Z samego ranka zostałem przywitany promieniami słońca wpadającymi pomiędzy bambusowe belki oraz śpiewem ptaków i różnorakich owadów. Moskitiera sprawdziła się wyśmienicie, żadnych ukąszeń ani latających insektów wewnątrz mojego prowizorycznego schronienia. Większość osób w obozie także już nie spała no może z wyjątkiem dwóch Amerykanek, które postanowiły do nas dołączyć dopiero podczas śniadania. Apropos śniadania okazało się wyśmienite, jajka, warzywa, ryż, owoce oraz przepyszna zupa rybna, z Cat Fish złowionej dzisiejszego poranka przez naszego kapitana. Szkoda tylko, że ryba była jedna i niezbyt duża i z tego powodu zupy udało się tylko zasmakować. Zapomniałem dodać, że wczoraj na kolację pierwszy raz od ponad trzech miesięcy (od wyjazdu z Polski) zjadłem zupę z ziemniakami, po takim czasie to było coś wspaniałego. Wracając do dzisiejszego dnia, po śniadaniu mieliśmy krótką chwilę na spakowanie swoich rzeczy, ponownie część została ulokowana w wodoodpornym pojemniku, (do którego mieliśmy dostęp w czasie raftingu) oraz reszta zapakowana do wodoodpornej torby (miała być otworzona dopiero po dotarciu do Mae Hong Son (koniec naszego spływu). Po zakończonym pakowaniu pożegnaliśmy się z dwójką Tajlandczyków obozujących w dżungli i zabraliśmy się na nasze łodzie/pontony. Już od początku naszego dzisiejszego spływu zaczęły się emocje, najpierw kilka spokojniejszych spiętrzeń (na przetarcie) a potem kilka większych. Dokładnie zapamiętam jedno z nich, jeśli chodzi o moje wrażenia to dostarczyło mi ono najwięcej adrenaliny z pośród tych, które minęliśmy podczas dwóch dni. Z ciekawości zapytałem kapitana, jaki miało stopień (spiętrzenia ocenia się w skali od 0 do 5). Na co on mi odpowiedział, że „3”. Już nabrałem ochotę na kolejny, rafting w przyszłości gdzie będę mógł doświadczyć czwórki albo nawet piątki. Problem leży jednak w tym, że bardzo dużo zależy także od pory, w jakiej się spływa rzeką (pora sucha lub deszczowa). Zdarza się, bowiem że spiętrzenia o skali „2” mogą się zwiększyć do „3”a te z „3” do „4”. Oczywiście niewykluczone są też sytuacji, kiedy wody jest na tyle dużo, że z „3” robią się „0”. Podczas naszego dzisiejszego raftingu kilkukrotnie na spokojniejszych wodach mogliśmy się ochłodzić wyskakując z naszych łodzi (body rafting). W pewnym momencie zostaliśmy nawet zaskoczeni przez naszego kapitana mówiącego, że właśnie nadszedł czas na pływanie. Problem leżał w tym, że około 30 metrów przed nami zaczynały się właśnie spiętrzenia. No, ale postanowiliśmy zaryzykować, (jeśli kapitan pozwolił na takie coś, to wynikało z tego, że będzie bezpiecznie). Muszę powiedzieć, że było naprawdę wspaniale, żadnych kamieni a tabuny wody oblewające nas dookoła i wciągające pod wodę naprawdę robiły wrażenie (nie dla osób o słabej psychice). Około godziny 15 dopłynęliśmy do miejsca, w którym zakończyliśmy nasz dwudniowy rafting. Coś czuję, że nie był to mój ostatni tego typu wyczyn, ponieważ bardzo mi się to spowodowało. Problem leży jednak w tym, że do tego typu rozrywki potrzebna jest „odpowiednia” rzeka a tych w Polsce jak na lekarstwo. Gdy wszyscy znaleźli się na brzegu dostaliśmy około godziny wolnego na odpoczynek. Po tym czasie dwójka Francuzów dostała dwa skutery, na których mieli dojechać do Mae Hong Son (tak sobie zażyczyli) a następnego dnia wyruszyć w kilku godziną trasę do Chiang Mai. Amerykanki oraz Niemiec mieli natomiast zabrać się pickupem z powrotem do Pai i po spędzeniu dwóch następnych dni odlecieć przez Chiang Mai do domu. Jeśli chodzi o mnie to mój plan zakładał dotarcie do Mae Hong Son (darmowe podwiezienie na trasie 8 km) spędzenie tam dwóch nocy a potem podróż powrotna do Chiang Mai. Gdy zostałem podwieziony do miasteczka od razu zabrałem się za poszukiwanie noclegu. Kolejny raz zdarzyło mi się, że pierwszy z odwiedzonych guesthousów okazał się na tyle atrakcyjny, że postanowiłem w nim zostać. Za pokój z wiatraczkiem, niestety bez łazienki zapłaciłem 150 Bahtów. Po rozpakowaniu swoich tobołów i oddaniu rzeczy do pralni (30 Bahtów za kg, trochę się tego nazbierało) udałem się na miasto. Traf chciał, że już o 17 zaczęły się rozstawiać stragany na nocnym markecie. Niestety po raz kolejny rzeczy tam sprzedawane nie zrobiły na mnie większego wrażenia, dlatego czym prędzej opuściłem to miejsce. Przed powrotem do guesthousu zahaczyłem jeszcze o wypożyczalnie skuterów i po rozmowie z właścicielką postanowiłem, że jutrzejszy dzień spędzę eksplorując okoliczne tereny właśnie na tego typie maszynie. Do wyboru miałem jeszcze trekking, ale muszę przyznać, że po raftingu jakoś nie miałem ochoty na tego typu aktywność. Tak, więc jutrzejszy dzień zapowiadał się naprawdę interesująco, zaplanowałem sobie kilka atrakcji wśród, których było odwiedzenie między innymi wiosek mniejszości, wodospadów i jaskiń, ale o tym napiszę w następnym wpisie.