Geoblog.pl    seba673    Podróże    Chiny 2010... i może coś więcej    Gdzieś pośrodku dźungli
Zwiń mapę
2010
24
paź

Gdzieś pośrodku dźungli

 
Tajlandia
Tajlandia, Pai
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 20240 km
 
Dzisiejszego ranka, tuż po spakowaniu swoich rzeczy udałem się pod agencję turystyczną gdzie wczorajszego dnia wykupiłem dwudniowy rafting rzeką Pai. Tuż po 8:30 pojawił się wielki pickup (toyota Hillux) swoją drogą muszę powiedzieć, że większość samochodów jeżdżących w Tajlandii to właśnie ten model samochodu. Z pojazdu wysiadł przemiły Francuz, jak się okazało właściciel agencji i oznajmił, że reszta osób już czeka na jego posesji. Zabrałem, więc swoje bagaże i udaliśmy się razem na miejsce. Gdy dotarliśmy okazało się, że od wczorajszego dnia nic się nie zmieniło i w dwudniowym raftingu będzie uczestniczyło sześć osób plus dwóch kapitanów/przewodników. Jeśli chodzi o moją grupę to oprócz oczywiście mnie (nowicjusza) był także Niemiec (raz próbował raftingu w Niemczech), dwójka Francuzów (pilotów Air France), która rok temu była na spływie w tych rejonach jednak uznała, że było wtedy zbyt nudno (mało wody), dlatego tym razem zdecydowali się przyjechać przed porą suchą. Była także dwójka Amerykanek, sióstr z Colorado a co za tym idzie można powiedzieć, że były najbardziej doświadczone w tego typu spływach wszak Colorado to jedno z najlepszych miejsc do tego typu rozrywki. Po krótkim przedstawieniu przez właściciela agencji dosyć ciekawej historii firmy oraz jego życia. Jak to 25 lat temu przyjechał do Pai i zdecydował się tu zostać. Jak odkrywał okoliczne tereny podróżując po dżungli. Pai w tamtych latach posiadało tylko jedną drogę (zero asfaltu) kilka chatek i same pola. Nie zabrakło także opowieści o początkach działalności firmy oraz o tym, że pierwsze udane pokonanie rzeki nastąpiło dopiero po dwóch latach od jego przyjazdu (rafting jeszcze raczkował). No, ale dość tych opowieści o historii. Po zjedzeniu skromnego śniadanka i wybraniu swojego osobistego sprzętu (wiosło, kamizelka ratunkowa oraz oczywiście kask) zapakowaliśmy się na Pickupa i ruszyliśmy w drogę do miejsca rozpoczęcia naszego spływu. Jazda poprzez niesamowite górskie drogi zajęła nam około godziny, po drodze zabraliśmy jeszcze z jednej z pobliskich wiosek Taja jak się okazało miał być jednym z naszych kapitanów (drugi jechał z nami już od Pai). Na miejscu Tajowie rozpoczęli przygotowywanie sprzętu (dwie łodzie, jedna 3 osobowa oraz jedna 5 osobowa) a właściciel agencji rozpoczął wykład dotyczący zasad panujących podczas raftingu nie pomijając oczywiście kwestii związanych z bezpieczeństwem. Można powiedzieć, że tuż po nim teorię mieliśmy opanowaną a praktyką mieliśmy się zająć podczas dwóch następnych dni. Około godziny 11 wszystko było gotowe, zarówno sprzęt (nadmuchany), my (wyszkoleni) oraz kapitanowie łodzi czekający (z niecierpliwością) na to, jaką załogę dostaną tym razem. W tym miejscu wspomnę trochę o organizacji całego spływu a zatem miał on zająć nam dwa dni. Większość raftingu przebiegać miała w Parku Narodowym a więc raczej nie spodziewaliśmy się zobaczyć żadnych ludzi. Nocleg mieliśmy spędzić po środku dżungli w wybudowanym (bardzo skromnym) obozie, do którego jedyna droga prowadziła rzeką. Pierwsze godziny naszego spływu (do pory obiadu) były raczej spokojne, spędziliśmy je głównie na podziwianiu widoków rzeki, gór oraz niesamowitej przyrody. To, co miało być najlepsze dzisiejszego dnia miało się rozpocząć tuż po obiedzie, na który zatrzymaliśmy się około godziny 13. Swój drugi dzisiejszy posiłek zjedliśmy, więc po środku lasu z odgłosami szumiącej rzeki w tle. Kolejne godziny aż do dotarcia do naszego obozowiska były naprawdę wspaniałe. Do tej pory płynęliśmy raczej bez kamizelek oraz kasków (spokojna woda) tym razem jednak nie było przelewek, pełna gotowość, kaski na głowach i ruszyliśmy. Spiętrzenia, które pokonywaliśmy były naprawdę niesamowite, woda była dosłownie wszędzie, można powiedzieć, że wręcz litrami wlewała się na naszą łódź. Było kilka momentów, kiedy niewiele brakowało do tego, aby ktoś wypadł z środka, ale na szczęście do tego nie doszło. Nie będę opisywał tego, co przeżyliśmy, bo po prostu nie da się tego wyrazić słowami, tego trzeba doświadczyć osobiście. Niestety w związku z tym, iż sytuacja wymagała sporej koncentracji i rąk do pracy (wiosłem) zdjęć pstrykałem bardzo mało. A te, które zrobiłem raczej obrazują ciszę i spokój podczas np. obiadu lub odpoczynku. Po tym dosyć ciekawym fragmencie raftingu około godziny 15:30 dotarliśmy do naszego obozu (po drodze zatrzymując się jeszcze przy małym wodospadzie ze „zjeżdżalnią”). Po zacumowaniu do brzegu okazało się, że „mieszka” tutaj dwóch Tajlandczyków (w końcu ktoś musiał wszystkiego pilnować), jak się okazało zmieniają się oni, co kilka dni. W końcu, kto by wytrzymał w takiej dżungli dłuższy czas. Gdy my braliśmy odświeżający prysznic nasza załoga zabrała się do przyrządzania kolacji, mówiąc szczerze po takim wysiłku oraz po niesamowitych emocjach byłem naprawdę głodny. Jeśli chodzi o sam obóz to był on bardzo skromny (zanocowanie tutaj będzie kolejnym niezwykłym doświadczeniem). Centrum obozowiska stanowiła kuchnia połączona z jadalnią (tylko dach, bez ścian), naturalny prysznic gdzie woda była doprowadzana prosto z pobliskiego strumyka (nie z rzeki, która miała przejrzystość kilku centymetrów), toalety (w miarę w miarę) oraz oczywiście pomieszczeń sypialnych. Można powiedzieć, że były one bardzo ciekawe, oczywiście posiadały dach oraz leżanki (ścian prawie nie było) a każdy miał do dyspozycji materac, śpiwór oraz moskitierę. Już nie mogę doczekać się dzisiejszego noclegu (prawie jak pod chmurką) dodam tylko dla przypomnienia, że byliśmy w środku dzikiej dżungli. Za kolacje zabraliśmy się około 17 przy okazji umilając sobie czas rozmowami. W pewnym momencie zaczęło się ściemniać, ale co to dla naszych przewodników w końcu przy świeczkach też da się przesiadywać. Czas mijał powoli wszyscy zaczęli się czuć zmęczeni, gdy postanowiliśmy udać się spać (kompletna ciemnica) okazało się, że jest dopiero 19:30. Ale tak to już jest w dżungli, gdy się zrobi ciemno. Tak, więc przy akompaniamencie skrzeczących owadów, przelatujących, co jakiś czas nietoperzy i porykujących dzikich zwierząt (żart) udaliśmy się do naszych „apartamentów”. Muszę się przyznać, że nie pamiętam czasów, kiedy tak wcześniej chodziłem spać (udało mi się zasnąć już około 20:30).
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (4)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
Basia
Basia - 2010-11-01 21:38
jak zacząłeś o tych porykujących zwierzętach to myślałam, ze będziesz streszczał jakiś kryminał. Ciekawi mnie temperatura powietrza, czy te chaty bez scian to po to żeby był większy przewiew ?
 
 
seba673
Sebastian Woźniak
zwiedził 6% świata (12 państw)
Zasoby: 126 wpisów126 146 komentarzy146 1093 zdjęcia1093 0 plików multimedialnych0