Wczorajszy wybór noclegu blisko dworca autobusowego okazał się jak najbardziej trafiony (nawet mimo wysokiej ceny). Dzięki temu mogłem dzisiejszego dnia trochę dłużej sobie pospać a nie uganiać się za poszukiwaniem transportu na dworzec. Tuż po ósmej udałem się zjeść śniadanie (ryż z warzywami) a potem już bezpośrednio na dworzec. Jazda wypełnionym po brzegi autobusem do Pai zabrała nam około czterech godzin, droga obfitowała w niezwykłe górskie widoki oraz niezliczoną ilość serpentyn. Muszę przyznać, że większość dróg, jakimi do tej pory podróżowałem po Tajlandii (z wyjątkiem tej od granicy z Laosem do Chiang Rai) bardzo mile mnie zaskoczyła. Mogę śmiało powiedzieć, że w porównaniu do tego, co działo się w Laosie czy w Kambodży teraz to po prostu jest miodzio (no może z wyjątkiem autobusu, którym właśnie jechałem). Główne drogi posiadały przeważnie po dwa pasy ruchu w każdym kierunku a te górskie dosyć często dodatkowy pas dla wolniejszych pojazdów (tylko, dlaczego podczas tej trasy to mój autobus był tym najwolniejszym pojazdem na drodze?). Po dojechaniu do Pai niestety okazało się ono dokładnie takie jak je sobie wyobrażałem. Mała mieścina gdzie 80% zabudowań to bary, restauracje, agencje turystyczne i guesthousy. Zatem pytanie nasuwało się samo, po co tutaj przyjechałem wiedząc, co mnie czeka? Otóż moim celem było jak najszybsze opuszczenie tego miejsca udając się na jedno lub dwudniowy trekking po okolicznych terenach. Takie były plany jeszcze tydzień temu. Jednak w czasie dwóch poprzednich dni troszeczkę zostały przez mnie zweryfikowane i zdecydowałem się na inny sposób spędzenia czasu w tym miejscu. Bardzo mocno zainteresowałem się raftingiem, który był organizowany na pobliskiej rzece Pai. Zatem plan na końcówkę dzisiejszego dnia był następujący, oczywiście na samym początku znaleźć miejsce na nocleg, potem udać się coś zjeść, zwiedzić okolicę oraz oczywiście poszukać jakiejś firmy organizującej rafting (jedną miałem na oku). Znalezienie w miarę taniego guesthousu nie stanowiło problemu, mimo że właśnie kończył się dla Tajlandczyków „Buddist lent” i w związku z tym zaczynał się długi weekend. A jak zdążyłem się już dowiedzieć Pai było dla nich główną miejscowością wypoczynkową w Tajlandii, dawało się to odczuć dosłownie na każdym kroku. Jeśli chodzi o mój nocleg to postanowiłem zakwaterować się w czymś, co można było nazwać pseudo bungalowem. A dlaczego pseudo? Ponieważ posiadał ściany murowane a dach zrobiony był z bambusa. Tak więc za 150 bahtów miałem domek ciasny, ale „własny” z wentylatorkiem i łazienką w cenie. Po rozgoszczeniu się w moim nowym apartamencie udałem się na miasto zjeść obiadokolacje, po drodze odwiedzając trzy znajdujące się na mojej trasie agencję zajmujące się organizacją raftingów (jak zdążyłem się przekonać dwie z nich miały tego samego właściciela). Ceny były bardzo zróżnicowane, można było wybrać się na spływ jedno dniowy za 700 B (agencja tajska) i 1500 B w agencji założonej i prowadzonej przez mieszkającego w Pai od 25 lat Francuza. Jednak, jeśli chodzi o mnie interesował mnie spływ dwu dniowy do oddalonej o ponad 100 km (drogą) miejscowości Mae Hong Son gdzie chciałem zostać na dwa noclegi. Obydwie agencje oferowały taką możliwość, różnice dało się zauważyć dopiero w cenie 1600 B (tajska) i 2500 B (Francuzka), Mimo sporo wyższej ceny (tyle pieniędzy jednego dnia nie wydałem już bardzo dawno) zdecydowałem się na wybór Francuskiego organizatora. Po pierwsze wydawał mi się on wiarygodniejszy i bezpieczniejszy (czytałem wiele pochlebnych opinii na jego temat) po drugie oferował ciekawszą trasę, która była dłuższa o około 25 km (tylko rzeką Pai) i bardziej „ekstremalna” (jeśli można to tak nazwać). Był jeszcze jeden powód, w jutrzejszym spływie miało wziąć udział tylko 6 osób (dla niektórych może być to minus jednak dla mnie był to zdecydowany plus) w drugiej z agencji jak do tej pory było zapisanych 23 osoby (głównie Tajlandczycy). OK. spływ wybrany pozostało mi zwiedzanie miasteczka. Hmm… mówiąc szczerze nie było za bardzo, co zwiedzać, bary, restauracje no może trochę ciekawiej zrobiło się wieczorem, kiedy zaczęły się pojawiać na ulicach stragany z pamiątkami (nocny market). Ale jeśli chodzi o moje zdanie to do tej pory takie markety raczej mnie w Tajlandii nie zauroczyły. Dzisiejszego dnia postanowiłem udać się spać trochę wcześniej niż zwykle, wszakże jutro czekała mnie dosyć wczesna pobudka oraz początek dwu dniowego raftingu rzeką Pai.