Ostatni dzień w Kunming postanowiłem przeznaczyć na Western Hills (Xi Shan) znajdujące się kilkanaście kilometrów od miasta. Po ustaleniu trasy i sposobu dojazdu z Chinką pracującą w hostelu miałem dosyć ułatwione zadanie. Najpierw musiałem dostać się do przystanku pierwszego z autobusów linii K2. Zgodnie z wytycznymi dotarłem nim do pętli końcowej, która była jednocześnie stacją przesiadkową do kolejnego z autobusów. Udało mi się do niego wsiąść po około 10 minutach czekania (tym razem linia nr 6). W tym momencie zaczęły się schody. Autobusem tym miałem dojechać do ostatniego przystanku, który miał się znajdować tuż przy trasie biegnącej na szczyt góry. Po około 30 minutach jazdy wysiadłem jak mi się wydawało na końcu trasy. W tym przekonaniu upewniło mnie także to, iż autobus zawrócił i ruszył w przeciwnym kierunku. Po kilku minutach doszedłem jednak do wniosku, że to na pewno nie jest to miejsce, które miało być. Mimo że miałem wspaniałe szczyty gór w zasięgu wzroku to za nic nie mogłem znaleźć na nie szlaku, no może z wyjątkiem wspinaczkowego. Nie pozostało mi nic innego jak poczekać na kolejny autobus tej samej linii i wrócić się kilka przystanków. Na szczęście nie musiałem czekać długo i już po 10 minutach mogłem ponownie wsiąść do pojazdu. Po wyjściu na kolejnym przystanku i po kilku próbach dowiedzenie się od miejscowych gdzie jest szlak turystyczny na górę w końcu udało mi się do niego dostać. Początek zapowiadał się naprawdę dobrze (znaczy ciężko) dosyć spora stromizna, po której dotarłem do pierwszej z trzech świątyń znajdujących się na drodze na szczyt. Huating Temple okazała się jedną z najpiękniejszych, które dotąd widziałem w Chinach. Znajdowało się w niej sporo ołtarzy z posągami bóstw oraz kilkanaście pawilonów z niesamowitymi zdobieniami. Nawet zwykłe drzwi prowadzące do kolejnych pomieszczeń były bogato zdobione w drewniane płaskorzeźby. Niestety zwiedzanie tego dosyć ciekawego punktu mojego programu zakłóciły dosyć spore opady deszczu. Po około 20 minutach czekania, gdy opady trochę zelżały postanowiłem udać się w dalszą drogę tym razem do kolejnej świątyni. Według drogowskazów była ona oddalona o około 1,5 km od Huatin Temple. Po następnych 30 minutach wspinaczki udało mi się dostać do Taihua Temple. Zakupiłem bilet (obydwie świątynie kosztowały mnie 12Y, jak na Chiny do dosyć mało) i wszedłem do środka. Niestety okazało się, że większość budynków na jej terenie jest aktualnie remontowana. Mimo to cały kompleks prezentował się wspaniale. Od poprzedniej świątyni odróżniało ją to, iż było tutaj zdecydowanie więcej roślinności. Wszystkie wolne przestrzenie wypełniały kwitnące właśnie wrzosy. Po zachodniej części świątyni znajdował się niewielki staw z formacjami skalnymi podobnymi do tych znajdującymi się w Suzhou. Dosyć mocno zaintrygowały mnie kolumny (wydaje mi się, że nagrobne) znajdujące się we wschodniej części kompleksu (widoczne na zdjęciach). Następne w kolejności miało być Dragon Gate znajdujące się blisko samego szczytu. Gdy udało mi się osiągnąć bramy parku (jak zwykle wstęp płatny), przez który prowadziła trasa nagle namnożyło się Chińczyków. Powodem była kończąca swój bieg w tym miejscu kolejka górska (większość osób idzie jednak na łatwiznę wybierając ten sposób dotarcia w to miejsce). Przed wejściem na teren parku postanowiłem jeszcze zjeść sobie obiad, niestety jak można było się spodziewać w większości restauracji ceny były dosyć po zawyżane. Na szczęście nieopodal kas biletowych był rozłożony stragan z różnymi przekąskami. Zamówiłem sobie kubełek ziemniaczków (bardzo rzadko je jadam w Chinach) a do tego dwa szaszłyczki z mięsem. Bilet wstępu kosztował mnie 40Y, po wejściu na teren parku trzeba było jeszcze przejść około 500 metrów wyasfaltowaną drogą, na której oczywiście nie mogło zabraknąć straganów z niezliczoną ilością pamiątek. Tym razem i ja postanowiłem coś kupić a mianowicie dosyć starą monetę, przed zapytaniem się o cenę wiedziałem, że ile nie wynegocjuję to i tak sporo przepłacę. Pani spojrzała na mnie i na kalkulatorze wybiła liczbę 80. Tylko się do niej uśmiechnąłem i powiedziałem, że nie ma mowy. Wtedy zaproponowałem własną cenę 10Y, w tym momencie to ona się zaśmiała. No to ja na taki obrót sprawy machnąłem ręką i ruszyłem dalej. Po chwili jednak zostałem zatrzymany przez panią od monet, która z opuszczoną głową zgodziła się na moją propozycję. Mimo tego, że wiedziałem iż przepłaciłem byłem z siebie niezmiernie zadowolony i z uśmiechem na twarzy udałem się dalej. Większość drogi na szczyt prowadziła schodami, nie była to bynajmniej prosta droga. W związku z licznymi ołtarzami i pawilonami rozsianymi na zboczu góry trasa przebiegała dosyć chaotycznym zygzakiem. Po kilkudziesięciu minutach udało mi się osiągnąć Dragon Gate (znajdujące się niedaleko szczytu). Widok z tego miejsca był naprawdę niesamowity. Przed moimi oczami okazało się wielkie jezioro rozciągające się w wzdłuż całego pasma górskiego oraz niesamowita panorama na Kunming. Na samym dole oddalonym o kilkaset metrów udało mi się nawet wypatrzyć przystanek autobusowy, na którym niestety omylnie rano wysiadłem. Po kilku minutach podziwiania tych niesamowitych widoków rozpocząłem mozolną wędrówkę powrotną. Gdy dotarłem do bram parku miałem trzy możliwości udania się na sam dół. Kolejką górską, piechotą lub minibusem. Gdy zobaczyłem cenę 70Y za przejazd kolejką od razu zrezygnowałem z tego wariantu. Pozostało mi schodzenie na nogach albo zabranie się minibusem, szczerze powiedziawszy nie podobała mi się myśl o pokonywaniu tej samej trasy jeszcze raz na nogach tym bardziej, że ponownie zaczynało się chmurzyć. Wybór padł na minibusa, udałem się więc na parking, z którego odjeżdżały. Jeden z kierowców wypatrzył mnie i zaproponował podwiezienie do przystanku autobusowego linii nr 6 (którą dostał bym się do centrum Kunming). Oczywiście pierwszym moim pytaniem było za ile. Cena została ustalona na 10Y i po wejściu z paroma innymi osobami do samochodu udaliśmy się w dół. Całą trasę pokonaliśmy w około 15 minut, gdy wysiadłem z pojazdu akurat do odjazdu przygotowywał się autobus nr 6. Bez namysłu wskoczyłem do niego i po następnej godzinie i kolejnej przesiadce dotarłem około 18 do hostelu.