Wtorek w Dali postanowiłem przeznaczyć na chodzenie po górach, w końcu właśnie po to przyjechałem do tego miasta. W związku z tym, że trasa którą zaplanowałem była średnio trudna, wystarczyło wstać o godzinie 8. Po zjedzeniu sowitego śniadania udałem się do bramy wejściowej Parku „Scenic Spot of Cangshan”. Po zakupie biletu, który kosztował mnie 30Y musiałem jeszcze przejść kilkaset metrów dalej do wyciągu krzesełkowego. Tak, Tak do wyciągu, tym razem nie zamierzałem się wspinać, ponieważ deszcze, które ostatnio padały w Dali sprawiły że trasa wejściowa na górę była zbyt niebezpieczna. Gdy dotarłem na miejsce okazało się, że jeszcze 10 minut będę musiał poczekać, ponieważ wyciąg krzesełkowy uruchamiają dopiero od 9:30. Punktualnie jak w zegarku cała maszyneria została wprawiona w ruch i mogłem w końcu usiąść na krzesełku rozpoczynając powolny wjazd na górę. Widoki za moimi plecami były przecudowne, w miarę wjeżdżania coraz wyżej moim oczom ukazywała się coraz większa część Dali oraz położonego dalej jeziora Er Hai. Gdzieś w połowie drogi udało mi się zaobserwować na zboczach góry kamienne grobowce, takie same jak te które opisywałem dwa dni wcześniej w czasie drogi z Kunming do Dali (tym razem zrobiłem kilka zdjęć). Tak samo jak poprzednio grobowce były porozrzucane na dosyć sporym obszarze, zdarzały się oczywiście i takie, które były połączeniem dwóch albo i trzech grobów (prawdopodobnie były w nich pochowane całe rodziny). Gdy zbliżaliśmy się do stacji końcowej niestety wspaniałe widoki się skończyły a zamiast nich pojawiła się gęsta mgła oraz drobno padający deszcz. Już po zejściu z krzesełka najpierw udałem się do pobliskiej świątyni Zhonghe. Która niestety niczym specjalnym mnie nie zaskoczyła no chyba, że tym iż dałem się naciągnąć na niewielki datek na rzecz czegoś tam. Gdy wyszedłem ze świątyni mogłem rozpocząć swoją wędrówkę, bowiem tuż nad nią znajdował się szlak turystyczny. Już poprzedniego dnia ustaliłem, że najpierw udam się do Tao Strem znajdującego się na północ od świątyni (około 2km) a potem wrócę i udam się w dalszą drogę na południe około 11km do kolejnego wyciągu. Początek drogi nie był zbyt zachwycający, marne widoki z powodu zbyt dużej ilości drzew a do tego deszcz rozpadał się na tyle, że wędrówka nie sprawiała zbyt dużej przyjemności. Na uwagę zasługuje fakt, iż cała trasa mimo iż dosyć długa to nie stanowi najmniejszego problemu wysiłkowego. Spowodowane jest to tym, iż na wysokości około 2600 metrów gdzie dojeżdża wyciąg została ułożona specjalna droga, którą można się poruszać. Tak, więc niestety nie zostawiłem tutaj zbyt dużej ilości potu, który niewątpliwie występowałby przy pokonywaniu sporych różnic wysokości. Pozostało mi, więc podziwianie widoków wzdłuż trasy. Po pokonaniu około 500 metrów postanowiłem trochę przeczekać deszcz pod wybudowaną przy trasie wiatą. Niestety po następnych 15 minutach, gdy zdałem sobie sprawę, że na pewno lepiej nie będzie postanowiłem iść dalej. Gdy przeszedłem około 1 km od pierwszej świątyni wreszcie mgła trochę zelżała (pewnie dzięki deszczowi) i mogłem zacząć podziwiać niesamowite widoki. Z jednej strony Kunming i jezioro (wypatrzyłem także w oddali kompleks Trzech Pagód, który odwiedziłem wczorajszego dnia) a z drugiej niesamowite szczyty górskie spowite jeszcze gdzieniegdzie pojawiającą się mgłą. Kolejne metry, które pokonywałem sprawiały że coraz wyraźniej słyszałem dobiegający z oddali szum wody w strumieniu „Tao Stream”. Widoki, które podziwiałem sprawiły nawet że co jakiś czas zapominałem o padającym dosyć mocno deszczu. Po około 30 minutach udało mi się dotrzeć do miejsca, w którym znajdował się mostek na drugą stronę strumienia. Mimo że droga się nie kończyła i można było iść nią dalej około 3,5 km mój plan tego nie przewidywał. W tym miejscu zatrzymałem się na jakieś 20 minut (pod kolejną wiatą) oczywiście robiąc kilka ciekawych fotek. Następnie czekał mnie powrót w miejsce gdzie znajdowała się stacja końcowa wyciągu krzesełkowego. W związku z tym iż w drodze powrotnej nie zatrzymywałem się co chwilkę, aby robić zdjęcia potrzebowałem tylko 20 minut na jej przejście. Gdy dotarłem na miejsce postanowiłem od razu ruszyć w dalszą drogę na południe. Trasa cały czas wiodła zboczem góry, najciekawsze widoki były w miejscach, w których była ona przecinana przez górskie strumienie. Według mapy, w którą byłem zaopatrzony następnymi miejscami wartymi odwiedzenia na tej trasie były dwie jaskinie (tak myślałem na początku). Aby do nich dojść było trzeba trochę zboczyć z utartej drogi i wspiąć się kilkadziesiąt metrów w górę. Pierwsza z jaskiń o nazwie „Phoenix Eye Cave” była położona najniżej, dlatego ją postanowiłem zobaczyć, jako pierwszą. Dojście do niej nie było zbyt łatwe, co prawda droga prowadziła głównie kamiennymi schodami jednak deszczowa pogoda sprawiła, że były one niemiłosiernie śliskie. Po mniej niż 10 minutach dotarłem w końcu do jaskini, która jednak okazała się czymś w rodzaju świątyni wykutej w skale. Nie było by w tym nic nadzwyczajnego gdyby nie fakt, że znajdowała się ona tuż nad kilkuset metrowym urwiskiem. Jedyna droga do niej prowadziła przez wąską kładkę oraz schody o nachyleniu 45 stopni i szerokości może z 30cm, gdzie z prawej strony była skała a z lewej tak jak wspomniałem urwisko. W momencie, gdy udało mi się do niej dostać przyznam szczerze, że adrenalina trochę podskoczyła. Niestety zdjęcia nie pokazują tak naprawdę wszystkiego a tylko drobny wycinek całości jednak jak w takich momentach przystało nakręciłem kilka filmów z tego miejsca. Uff.. To były emocje. Po zejściu trochę niżej chciałem udać się do następnej „jaskini” tym razem do „Dragon Eye Cave”, niestety okazało się, że droga do niej została zamknięta. Prawdopodobnie zrobiła się ona zbyt niebezpieczna dla turystów. No cóż pozostało mi tylko zejście na dół do głównej trasy i ruszyć dalej. Mijając kolejne potoki i pstrykając następne zdjęcia dotarłem po około godzinie do „Seven Maiden Dragons Rockpools” na które czekałem z niecierpliwością. Niestety tutaj czekała mnie kolejna przykra niespodzianka droga do tej atrakcji także była zamknięta. No trudno, co miałem zrobić, lekko wkurzony udałem się dalej. Do stacji kolejnej kolejki (tym razem gondolowej) pozostało mi około 4 km, po drodze oczywiście podziwiałem kolejne niesamowite widoki. Gdy miałem już w zasięgu wzroku kasy biletowe postanowiłem jeszcze trochę odbić w kierunku szczytu gdzie znajdował się kolejny strumień oraz wodospad o wdzięcznej nazwie „QingBi”. Okazał się on zdecydowanie najpiękniejszy ze wszystkich, które dzisiaj miałem okazję widzieć. W osłupienie wprawił mnie widok tego strumienia, ale znajdującego się prawie przy szczycie góry jakieś kilkaset metrów wyżej. Gdy pstrykałem kolejne fotki zapoznałem się z dwójką Włochów i jedną Tajką, którzy postanowili razem pochodzić sobie po tych pięknych górach. Nie pozostało mi nic innego jak dołączyć do nich. Po około pół godzinie chodzenia w pobliżu strumienia postanowiliśmy, że już czas aby wracać do hostelu (jak się okazało cała nasza czwórka była zakwaterowana w tym samym miejscu). Po zjeździe gondolą udało nam się wynegocjować dosyć dobrą cenę na minibusa (25Y na cztery osoby). Dzięki takiemu rozwiązaniu zaoszczędziliśmy sporo czasu. Po powrocie do hostelu zjedliśmy jeszcze wspólnie kolację i pogadaliśmy o podróżowaniu (dosyć sporo dowiedziałem się o Wietnamie i Tajlandii). Następnego dnia czekała mnie podróż do mojego „ulubionego” miasta czyli do Kunming, tam zamierzałem przenocować i dalej udać się do Yuanyang.
Niestety wolne łącze nie pozwala mi na przesłanie zdjęć, postaram się to zrobić w miarę możliwości.