Dzisiejszego ranka ledwie udało mi się zwlec z łóżka, w związku z tym iż mieliśmy umówionego busa na godzinę 6 pobudkę zafundowałem sobie już o 5:15. Niestety nie udało się zjeść śniadania tak wcześniej (właścicielka Guesthousu jeszcze spała). Wschód słońca w tych rejonach jest około godziny 6:30 a co za tym idzie, aby dostać się do naszego środka transportu musieliśmy z latarkami przedzierać przez wąskie uliczki wioski. Gdy dotarliśmy do głównej drogi w gęstej mgle za nic nie udało nam się wypatrzyć naszego kierowcy. Mijały kolejne minuty a tu nic, trochę zaczęliśmy się denerwować, bo do Xinjie skąd odjeżdżał nasz dalekobieżny autobus do Hekou mieliśmy jeszcze 50 minut jazdy. Po 15 minutach wreszcie przyjechał, zapakowaliśmy się dosyć szybko i ruszyliśmy w drogę. Po około godzinie czasu udało się dojechać do dworca autobusowego. Ku naszemu zdziwieniu kasy biletowe były jeszcze zamknięte. Poczekaliśmy chwilkę i gdy tylko w okienku pojawiła się kasjerka wykupiliśmy miejscówki na trasie z Xinjie – Hekou. Gdy wsiedliśmy do autobusu jak to ostatnio dosyć często bywa ruszyliśmy z około pół godzinnym opóźnieniem. Trasa, której przejechanie powinno nam zająć około czterech godzin zajęła nam „jedyne” osiem. Oczywiście kierowca musiał sobie dorobić i nie dość, że zatrzymywał się co chwilkę to jeszcze pojechał okrężną trasą. Zdziwiliśmy się wielce, gdy po około 3 godzinach jazdy zobaczyliśmy drogowskaz, że do Xinjie z którego wyruszyliśmy było jedynie 30 km. Większość drogi wiodła przez dosyć ciekawe górzyste tereny a ostatnie 2 godziny jazdy obfitowały w naprawdę niesamowite widoki. Za oknem znikły jeszcze niedawno oglądane tarasy ryżowe a pojawiły się ogromne ilości drzew bananowych. Do Hekou dojechaliśmy około godziny 15:30 po wyjściu z autobusu wymieniliśmy kilka Yuanów na dongi (podobno przejście przez most graniczny miało być płatne) i ruszyliśmy do odprawy paszportowej. Po następnej pół godzinie byliśmy w końcu w Wietnamie. Już pierwsze minuty, które w nim spędziliśmy napawały nas optymizmem. Państwo to okazało się zupełnie nowym światem rządzącym się własnymi prawami. Większość ludzi chodziła cały czas uśmiechnięta wszyscy byli bardzo pomocni. Postanowiliśmy, że pierwszą rzeczą, którą powinniśmy zrobić będzie wypłata pieniędzy. Dosyć szybko udało się znaleźć działający bankomat. Po Chinach gdzie przeważnie wypłacałem 800 Y tym razem przyszła pora na większe nominały. Jak na pierwszy raz wypłaciłem 1000000 dongów (na początek powinno wystarczyć). Przelicznik to około 1$ -16000 (oficjalny) i 1$ - 20000 (nieoficjalny, niestety taki jest uznawany w większości miejsc), jak widać różnica była dosyć spora. Gdy mieliśmy już kasę w kieszeni było trzeba znaleźć jakieś lokum oaz oczywiście restauracje (prawie cały dzień tylko na ciastkach). Francuzka jak zwykle przygotowana znała z relacji dosyć dobrą restauracje znajdującą się niedaleko dworca kolejowego. Postanowiliśmy, że udamy się tam piechotą. Trasa zajęła nam około 20 minut, po których bez problemu udało się znaleźć knajpę której szukaliśmy. Tutaj muszę powiedzieć, że właściciel okazał się niezmiernie pomocny praktycznie we wszystkim. Nie dość, że udało się dosyć tanio zjeść bardzo dobre jedzonko składające się z dwóch dań, to jeszcze okazało się, że może nam wynająć pokoje tuż nad restauracją. W związku z tym, że następnego ranka postanowiliśmy dosyć wcześnie udać się do Bac Ha na dosyć duży targ. Właściciel hostelu (doskonale mówiący po angielsku) dał nam upust na pokoje (za wczesne wykwaterowanie). Przy stolikach siedzieliśmy chyba z 4 godziny, rozmawiając i planując dalsze poczynania. Zdecydowałem, że jutro udam się na wspomniany targ i o godzinie 14 wrócę do Lao Cai i złapię autobus do Sapy. Na koniec wspomnę jeszcze, że w Wietnamie przeważnie płaci się za pokój a nie tak jak w Chinach za łóżko. Muszę powiedzieć, że jedynka, którą dostałem była jak znalazł po wielu tygodniach spędzonych w dormach i do tego miałem własną łazienkę.