Kolejny dzień z bardzo wczesną pobudką. Z utęsknieniem wypatruje takiego, kiedy w końcu będę mógł się porządnie wyspać (może w Sapie?). Pobudka o 5:30 a o 6:00 już siedzieliśmy w tej samej restauracji, co wczoraj. Małe śniadanko, ale bardzo smaczne (jakiś placek z miodem „Banh chuci mat ong”) i oczekiwaliśmy na autobus do Bac Ha, który miał odjechać o 6:30. Gdy nasze zegarki pokazały 6:40 a nasz środek transportu się nie pojawił przyszedł do nas właściciel restauracji i oznajmił, że autobus nie odjechał, ponieważ było zbyt mało chętnych (trzeba się będzie do tego w Wietnamie przyzwyczaić). No cóż nie wpadliśmy w panikę gdyż ponownie z pomocą przyszedł poznany Wietnamczyk. Powiedział, że następny autobus odjeżdża o 7:30 z dworca autobusowego oddalonego o około 500 metrów od tego miejsca a on zadba o to abyśmy do niego wsiedli. Około 7:30 autobus podjechał, ale niestety wszystkie miejscówki były zajęte. Mimo to dla nas znalazły się wolne siedzenia (znowu pomoc Wietnamczyka). Usiedliśmy sobie wygodne i po około 90 minutach dotarliśmy do Bac Ha. Z Wietnamką, która zajmowała się sprzedażą biletów udało mi się ustalić, że autobus ten będzie wracał do Lao Cai o 14 i poprosiłem o zaklepanie miejsca. Po opuszczeniu pojazdu udałem się jeszcze z francuzami na poszukiwania hotelu, niestety po kilku dniach wspólnego podróżowania nasze plany zaczęły się różnic (nie mieli zbyt wiele czasu, aby odwiedzić Sapę). Po około pół godzinie znaleźli dosyć porządne miejsce do spania i byliśmy gotowi udać się na targ. Wystarczyło 5 minut i byliśmy na miejscu. Pierwsze wrażenie było niesamowite, spora ilość wyrobów ludowych począwszy od kocy, ubrań poprzez narzędzia a na tanich pamiątkach skończywszy. Oczywiście nie mogło także zabraknąć zwierząt takich jak kury, kaczki konie oraz bawoły wodne. Przejść się po takim targu i doświadczyć niesamowitych emocji bezcenne. Oczywiście najlepsze rzeczy dzieją się podczas zakupów. Francuz targowanie się uznawał za hobby i nawet zakup tak mało istotnej rzeczy jak metalowa figurka wprowadził na naprawdę wysoki poziom (udało mi się nawet nakręcić 2 minutowy film z próbą zakupu (udanej) tej rzeczy). Chodzenie po targu zajęło nam około dwie godziny (jeśli chodzi o mnie to sam się sobie dziwię, że tyle wytrzymałem). Po tym czasie dosyć zgłodnieliśmy i udaliśmy się do polecanej przez przewodnik restauracji. Okazało się, że prowadzi ją brat Wietnamki, która była właścicielką hotelu, w którym zatrzymali się Francuzi (jaki ten świat mały a raczej Wietnam). Niestety jedzenie nie okazało się zbyt dobre, nie to żeby nam nie smakowało, ale na przykład w Lao Cai było zdecydowanie lepsze i bardziej sycące za tą samą cenę. Po obiedzie poprze chadzaliśmy się jeszcze po dosyć niewielkim mieście i udaliśmy się pod hotel z, pod którego miałem być zabrany przez autobus. Gdy nadjechał mój środek transportu pozostało mi pożegnanie się z francuzami, z którymi podróżowałem przez ostatnie 4 dni. Powrót do Lao Cai zabrał trochę ponad godzinę. Jeszcze za nim dojechaliśmy na miejsce u przemiłej Wietnamki wykupiłem bilet, z Lao Cai do Sapy (jak się później okazało dzięki temu udało mi się zaoszczędzić 10000 Dongów). Gdy dotarliśmy na miejsce od razu zostałem wypatrzony przez kierowcę jednego z busów i odprowadzony pod pojazd. Musiałem jeszcze tylko poczekać około 5 minut (do Lao Cai przyjechał właśnie pociąg z Hanoi) aż do busa wsiądzie więcej osób. Mimo że pojazd był wypełniony w jednej trzeciej ruszyliśmy do Sapy. Jeszcze w busie zagadała do mnie dwójka Austriaków, rozmawialiśmy prawie przez całą drogę a sprawy tak się potoczyły, że postanowiliśmy wspólnie znaleźć jakiś hostel. W tym miejscu wspomnę, że Sapa słynie z niesamowitych widoków, szlaków górskich i oczywiście tarasów ryżowych. Na trasy dookoła miasta można się udać oczywiście samemu, ale prawdopodobnie ominie się najlepsze widoki do tego bez dobrej mapy, (których w tych rejonach nie ma) można oczywiście zabłądzić. Natomiast trekkingi zorganizowane przez agencje turystyczne są tym droższe im mniej osób będzie w grupie w związku z tym postanowiliśmy razem z Austriakami następnego dnia udać się wspólnie na kilkugodzinną wyprawę (zorganizowaną). Ale wracając do wydarzeń chronologicznych po wyjściu z busa już po kilku krokach zostaliśmy zaczepieni przez jednego z właścicieli hoteli, w związku z tym, iż nie mieliśmy żadnych rezerwacji postanowiliśmy się udać razem z nim obejrzeć pokoje, tym bardziej że cena 6$ za pokój z dwoma łóżkami i łazienką bardzo mi odpowiadała. Hotel okazał się dosyć dobrym wyborem, pokój też był niczego sobie, dlatego zdecydowaliśmy się na zakwaterowanie. Po krótkim odpoczynku udaliśmy się jeszcze razem na wspólną kolację.