Tak jak wspominałem już wcześniej z niecierpliwością oczekiwałem dnia, kiedy w końcu będę mógł się wyspać. Tym dniem był dzisiejszy poniedziałek. Jeszcze wczorajszego dnia ustaliliśmy z Austriakami, że wybierzemy się na jeden z krótszych trekkingów. Po śniadaniu około 10:30 udaliśmy się do miejscowego biura turystycznego i zaklepaliśmy sobie przewodnika na godzinę 11:30. Punktualnie o tej godzinie stawiliśmy się w wyznaczonym miejscu gdzie miła Wietnamka już na nas czekała. W związku z tym, iż pierwsza z wiosek, do których mieliśmy się udać była położona dosyć spory kawałek od Sapy a widoki nie były zbyt interesujące przejechaliśmy kilka początkowych kilometrów busem. Gdy wysiedliśmy nie mogliśmy uwierzyć temu, co zobaczyliśmy. Przepiękny widok na dolinę, którą płynęła rzeka, kilka wiosek w oddali oraz niesamowite tarasy ryżowe w różnych odcieniach zieleni. Już podczas wychodzenia z busa czekała na nas grupka kobiet z mniejszości etnicznych ubrana w swoje ludowe stroje. Oczywiście ich celem było sprzedanie nam czegokolwiek, mimo że wszyscy zawsze odpowiadaliśmy, że nic nie kupimy one i tak towarzyszyły nam przez całą drogę. Po zejściu do doliny odwiedziliśmy pierwszą z wiosek a mianowicie Lao Chai. Było to jedyne miejsce dzisiejszego dnia gdzie zobaczyliśmy jakichkolwiek zagranicznych turystów. Większość trasy, która przebiegała przez górskie wioski była nastawiona na turystykę. Jednak mimo tego wydaje mi się, że granica pomiędzy komercją a naturalnością tych miejsc jeszcze nie została przekroczona. Przez następne godziny mijaliśmy kolejne wioski między innymi Ta Van i Giang Ta Chai. Po około 2 godzinach chodzenia droga zrobiła się bardziej górzysta. W końcu nadeszła pora na podziwianie niesamowitych widoków z góry. Kolory, którymi mieniły się tarasy ryżowe były naprawdę niesamowite, muszę przyznać że po pogodzie, jaką miałem w Duoyishu (mgła i deszcz) która uniemożliwiła mi rozkoszowanie się polami ryżowymi teraz byłem w pełni usatysfakcjonowany. Po około 3 godzinach trekkingu zatrzymaliśmy się przy jednej z postawionych wysoko w górach wiat, tutaj oczywiście podziwiając widoki zrobiliśmy sobie około 20 minutową przerwę. Oglądając panoramę rozciągającą się przede mną marzyłem tylko o tym, aby zostać tutaj jak najdłużej. Niestety zbliżała się pora obiadu a to, co przygotowała dla nas przewodniczka wymagało energii elektrycznej, dlatego musieliśmy ruszyć dalej. Nie minęło pół godziny i zatrzymaliśmy się koło Cau May jednego z trzech wiszących mostów, które mijaliśmy po drodze. Tutaj także zjedliśmy przyrządzony przez przewodniczkę obiad (Omlet z warzywami, pomidory, ogórki, jabłka oraz oczywiście najpopularniejsze tutaj banany). Po obfitym posiłku udaliśmy się w kierunku czekającego na nas busa a po następnych 20 minutach wróciliśmy do Sapy. W czasie naszej 4 godzinnej wędrówki udało nam się załatwić u przewodniczki trekking na jutro, tym razem prywatnie bez pośrednictwa agencji turystycznej. W związku z tym, iż miał on być sporo dłuższy umówiliśmy się jutrzejszego ranka o godzinie 9. Po powrocie do hotelu, zimnym prysznicu i godzince odpoczynku udaliśmy się na kolacji. Tym razem było to Barbecue przy jednym z tutejszych straganów. Większość posiłku składała się „szaszłyków” przygotowanych z przeróżnych rzeczy. Tak, więc zamówiłem sobie 2 z mięsem wieprzowym, kilka z jakąś zieleniną owiniętą w mięso, 2 kurze skrzydełka, smażone ogórki oraz jakieś dosyć dobre ciastka na słodko także z grilla. Ceny większości z tych „szaszłyków” wahały się od 5000 Dongów do 15000. Po dosyć dobrym i sycącym posiłku udaliśmy się na zasłużony odpoczynek do naszego hotelu.