Dzisiejszego dnia mieliśmy zaplanowany dłuższy trekking po okolicznych terenach. Ale za nim dotarliśmy pod umówione miejsce spotkania z przewodnikiem musieliśmy jeszcze zarezerwować bilety kolejowe na jutrzejszy dzień z Lao Cai do Hanoi. Austriacy w związku z troszkę większym budżetem zakupili Soft Sleepera natomiast ja doświadczony wcześniejszymi podróżami w Chinach postanowiłem, że wystarczy mi Soft Seat za 180000 Dongów (z czego 10000 prowizji dla pośrednika). Po zakupie biletów udaliśmy się już bezpośrednio na miejsce spotkania z naszą przewodniczką. Ku naszemu zdziwieniu okazało się, że niestety nie ma ona dzisiaj czasu (wcześniej byliśmy uprzedzeni, że taka sytuacja może zaistnieć) jednak nie zostawiła nas na lodzie. Za przewodniczkę miała nam służyć dzisiejszego dnia jej siostra, która mieszkała w swojej rodzinnej wiosce Ta Phin. Tak się składało, że właśnie to miejsce było naszym głównym dzisiejszym celem. Z miasta wyruszyliśmy około godziny 9:00. Początkowa droga nie zachwycała, ale po około pół godzinie wreszcie po monotonnym krajobrazie ukazały nam się góry i oczywiście tarasy ryżowe. Nie minęło 20 minut a udało nam się zejść do doliny i odwiedzić pierwszą z wiosek. Przewodniczka prowadziła nas trasami, którymi rzadko, kiedy wędrują przemierzający te tereny turyści. Dlatego też w ciągu całego dzisiejszego dnia (około 7 godzin trekkingu) spotkaliśmy tylko 2 zagranicznych turystów. Po około 3 godzinach marszu udało nam się dostać do rodzinnej wioski naszej przewodniczki tam też zjedliśmy obiad (20000 VND) Składający się z ryżu, mięsa, tofu oraz jakiejś dosyć specyficznej zupy, której nie potrafię opisać. Mimo że jedzenie było średnio dobre to raz na jakiś czas warto spróbować tego, co jedzą miejscowi. Po objedzie nadszedł czas na dotarcie do drugiej z zaplanowanych na dzisiaj wiosek. Tym razem opuściły nas widoki pól ryżowych, ponieważ zaczęliśmy się wspinać w coraz to wyższych górach. Widoki były naprawdę niesamowite, co jakiś czas napotykaliśmy na osoby pilnujące bawołów wodnych, chociaż w tym przypadku można by je nazywać górskimi. Nadal nie mogę sobie wytłumaczyć, w jaki sposób zwierzęta te chodzą po tak stromych górach. Po następnych 3 godzinach udało nam się dotrzeć do ostatniej z dzisiejszych wiosek Ban Khoang. Tutaj także musieliśmy chwilkę poczekać na samochód, który miał nas zabrać z powrotem do Sapy. Ku naszemu zdziwieniu przewodniczka tym razem załatwiła nam dosyć porządny środek transportu z napędem na 4 koła. Droga powrotna zajęła nam około 30 minut, po których wróciliśmy do hotelu na krótki odpoczynek. Korzystając z okazji, że nie napisałem zbyt wiele dzisiejszego dnia powiem trochę o cenach w tym mieście jak i w Wietnamie. Wszystkie towary, które można tutaj kupić a także bilety na busy, jedzenie mają dwie ceny. Dla lokalnej społeczności (oczywiście niższa) oraz dla zagraniczniaków takich jak my. Na domiar tego ceny dla turystów potrafią się zmieniać z dnia na dzień a nawet z minuty na minutę. W tym miejscu podam kilka przykładów chociażby z naszego hotelu. Drugiego dnia postanowiliśmy zjeść w nim śniadanie zdziwiliśmy się dosyć bardzo, gdy cena jaka została nam podyktowana 35000 różniła się od ustalonej dzień wcześniej 25000. Oczywiście nie daliśmy się nabić w butelkę i zapłaciliśmy mniej. Apropos śniadania wspomnę jeszcze tylko, że ostatniego dnia jedliśmy dokładnie to samo, co dnia pierwszego, ale już za 20000. Inny przypadek dotyczył bananów (oczywiście bardzo tutaj powszechnych). Austriaczka kupiła jednego dnia 3 sztuki za 10000 Dongów, tego samego dnia w tym samym miejscu zakupiłem 1 banana za 2000 VND a kilka godzin później dało radę nawet 1000 za sztukę. Teraz trochę z innej beczki, w Sapie bardzo popularną marką jest „North Face”. Udało nam się znaleźć tylko 2 sklepy na około, 10 w których prawdopodobnie były sprzedawane oryginalne produkty. Mimo to zabawnie było widzieć kurki z logo tego producenta kosztujące u nas około 600-800 zł tutaj sprzedawane za 20-30 Euro (pewnie jeszcze można by było się potargować).