Geoblog.pl    seba673    Podróże    Chiny 2010... i może coś więcej    Całodniowy rejs po Halong Bay
Zwiń mapę
2010
06
wrz

Całodniowy rejs po Halong Bay

 
Wietnam
Wietnam, Cat Ba - Halong Bay
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 16111 km
 
Jak wspomniałem w poprzednim wpisie, pierwsza niedziela września upłynęła mi na wylegiwaniu się na plaży oraz oczywiście kąpielach w cieplutkim morzu. To by było na tyle, jeśli chodzi o ten dzień, nawet trudno mi napisać coś więcej.

W poniedziałek zgodnie z moimi wcześniejszymi planami miałem udać się na trekking po Parku Narodowym. Jednak niestety nie udało się zebrać wystarczająco dużej grupy osób na zorganizowaną wycieczkę. W tym momencie postanowiłem, że nie ma co liczyć na agencje turystyczne tylko będę musiał wszystko załatwić sobie sam (transport do parku, wejściówki, jedzenie, oraz jakiś środek transportu, który zabierze mnie z powrotem do miasta Cat Ba) ale o tym napiszę następnego dnia gdyż trekking ten przełożyłem na wtorek. W ostatniej chwili poprzedniego dnia, w hotelu w którym byłem zameldowany udało mi się zapisać na jednodniową wycieczkę łodzią po Halong Bay. W związku z tym, iż wyjazd był planowany na godzinę 8 rano, tego dnia musiałem wstać trochę wcześniej. O 7:30 byłem już spakowany i gotowy na następną przygodę. Pozostało mi tylko zjeść śniadanie. Najbliżej oczywiście miałem do restauracji hotelowej, jedzenie było smaczne i niezbyt drogie, dlatego nie było potrzeby szukania innego lokalu. Zamówiłem sobie omleta, dwie bułki a do tego masło i trochę dżemu za całość płacąc 28000 VND. Próbowałem tego samego zestawu w innej restauracji za 20000 VND, ale po tym co dostałem (czerstwe bułki i bardzo mały omlet) raczej tam już nie wrócę. Punktualnie o 8:00 pod hotel podjechał mini bus i zapakowałem się do środka wraz z dwójką innych osób z mojego hotelu. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze w trzech innych miejscach zabierając kolejnych chętnych na wycieczkę. Razem zebrało się na ośmioro (jak dla mnie w sam raz). Piszę, piszę i zapomniałem napisać o najważniejszej rzeczy. Gdy tylko otworzyłem oczy dzisiejszego ranka niestety za oknem potwornie lał deszcz, który podczas mojego śniadania jak i jazdy busem do portu za nic nie chciał ustąpić. Gdy dojechaliśmy do przystani i było trzeba wysiąść z busa i przejść kilkaset metrów do łodzi, widząc spadające z nieba krople deszczu moja mina zapewne nie była najlepsza. No, ale trudno, zapłaciłem za wycieczkę to teraz nie wypada rezygnować tym bardzie, że podczas takiej pogody też można znaleźć wiele pozytywnych rzeczy (jak coś wymyśle to napiszę). Aby dostać się na łódź było trzeba przejść kawałek po dosyć krótkim, wąskim i rozpadającym się molo, po dwóch rybich farmach a na końcu do tego przez dwie średnich rozmiarów łodzie. Jedna z nich służyła nawet jako prowizoryczne lokum, na szczęście właściciel już nie spał. Gdy dotarliśmy do łodzi okazało się, że jest ona taka jaka chciałbym żeby była. To znaczy, prosta drewniana, z zadaszeniem i górnym pokładem widokowym. Oczywiście bez większych luksusów, ale po niektórych opowieściach mogłem się spodziewać czegoś znacznie gorszego. Gdy wszyscy znaleźliśmy się na łodzi po kilku minutach odbiliśmy od „brzegu”. Początkowe 20 minut rejsu zajęło nam przedzieranie się przez znajdujące się nieopodal portu rybie farmy. Większość z nich ma bardzo podobny wygląd z jedną chatką unosząca się na wodzie, w której ktoś mieszka a dookoła niej wiele połączonych ze sobą zbiorników z rybami. Oczywiście na każdej takiej farmie musi się znajdować jakiś ochroniarz w wielu przypadkach były to przeważnie dwa psy. Mimo coraz mocniej padającego deszczu nie było za bardzo, co narzekać na widoki. Przepiękne górzyste wysepki wystające ponad taflę wody znajdowały się praktycznie wszędzie dookoła. Bez znajomości tych terenów lub bez dobrej mapy nie sposób było by tutaj pływać. Oglądając te przepiękne widoki większość osób prawdopodobnie zastanawiała się nad tym samym co ja, czyli kiedy w końcu przestanie padać. Prawdę powiedziawszy do pierwszego naszego przystanku, czyli jaskini Hang Bo Nau mieliśmy około półtorej godziny czasu. Tak więc istniała nadzieja, że kiedy będziemy musieli zejść z łodzi wypogodzi się. Po około godzinie od wypłynięcia wreszcie niebo zaczęło się wypogadzać, co prawda cały czas z niego kropiło, ale nie tak żeby zepsuć nam nasze pierwsze dzisiejsze zejście na ląd. Po następnych 30 minutach udało nam się dotrzeć do pierwszej z dwóch na dzisiaj zaplanowanych jaskiń. Wyspa na której się ona znajdowała była dosyć spora, gdy zacumowaliśmy kapitan łodzi opłacił u „strażników” wejściówki i wysłał nas do środka jaskini sam zaś razem z drugą osobą z załogi zaczęli przygotowywać lunch. Trochę mnie zdziwiła pora, ponieważ właśnie minęła godzina 10:30 a ja niedawno, bo jakieś dwie i pół godziny temu zdążyłem zjeść śniadanie. No ale nie ma, co opisywać mojego aktualnego apetytu najważniejsza w tym momencie była jaskinia. Nie była ona jakichś pokaźnych rozmiarów. Kilka komór, do których bez problemu można było się dostać, w niektórych miejscach dosyć nisko położony strop, ale bez jakichś rewelacji. Jakieś 20 metrów od wejścia udało mi się znaleźć jeden dosyć wąski korytarz, na którego przejście zdecydowały się tylko trzy osoby. Musiałem zdjąć plecak z pleców i cały czas świecąc latarką przed siebie (większość jaskini była oświetlona, ale nie ten fragment) prawie że na kolanach przejść około 5 metrów. Za korytarzem znajdowała się dosyć spora komora (w tym momencie nie wiedziałem jak wielka jest druga z jaskiń, ale o tym później) oraz jedno dosyć spore wyjście na zewnątrz jaskini. Wewnątrz spędziłem jakieś 10 minut a w całej jaskini około, 20 po czym udałem się z powrotem na łódź. Na niej czekał już na nas obiad, gdy tylko łódź odbiła od brzegu wszyscy zabrali się do jedzenia. Nie będę za dużo pisał, co znajdowało się na stole (zrobiłem jedno zdjęcie) dodam tylko, że było sporo owoców morza, zieleniny oraz oczywiście ryż. Podczas naszego posiłku kapitan łodzi starał się nie płynąć zbyt szybko, aby nie dotrzeć do następnej jaskini, gdy my jeszcze będziemy jedli. Tak, więc do następnego naszego punktu „wycieczki” dotarliśmy po około pół godzinie. Tutaj czekała nas jaskinia o wdzięcznej nazwie „Hang Bo Nau” (chociaż jeśli chodzi o nazwę to mogę się mylić). Po dobiciu do brzegu, łódź odpłynęła do pomostu, z którego po zwiedzeniu jaskini mieliśmy zostać zabrani. Z tego miejsca było trzeba przejść dosłownie ze 200 metrów, przy kasach biletowych okazując nasz bilet (wcześniej wręczony przez kapitana/przewodnika) i mogliśmy wejść do jaskini. Już pierwsze komory zwiastowały coś naprawdę niesamowitego i wielkiego. Wewnątrz znajdowała się dosyć spora ilość wszelkiego rodzaju nacieków (stalagmitów, stalaktytów itp.). Jednak to, co najlepsze było dopiero przed nami po około 10 minutach (od kapitana dostaliśmy około 50 minut czasu na obejście całej trasy) udało się dotrzeć do największej komory. Muszę przyznać, że zrobił ona na mnie naprawdę niesamowite wrażenie. Może nie była ona największa, jaką do tej pory widziałem (pamiętam jeszcze te ze Słowenii z Jaskini Postojnej) ale nie miałem, na co narzekać. Jedyną rzeczą, którą byłem dosyć mocno wkurzony były rozmieszczone dookoła światła. Nie chodzi mi o to żeby ich nie było, ale kto wpadł na pomysł aby każde z nich zabarwiać na inny kolor. Tak, więc było sporo czerwonego, zielonego, niebieskiego a także różowego, dlatego zdecydowałem się na robienie większości zdjęć w odcieniach szarości. Muszę przyznać, że jeśli chodzi o moje zdanie to większość wyszła naprawdę dobrze. Po około 45 minutach wyszliśmy z tej niesamowitej jaskini i udaliśmy się pomostem na naszą łajbę. Gdy wszyscy znaleźli się na pokładzie mogliśmy ruszyć dalej tym razem za cel obraliśmy jedną z niewielkich plaż znajdujących się „gdzieś” na „którejś” z wysepek. Chyba tylko nasz kapitan znał drogę. Gdy dotarliśmy na miejsce nadszedł czas na trochę rozrywki. Zakotwiczyliśmy w przepięknej zatoczce i wreszcie tego dnia mogliśmy sobie trochę popływać no i oczywiście poskakać do wody z górnego pokładu naszej łodzi. Pływając w pomiędzy otaczającymi mnie wysepkami pomyślałem sobie, że jest to po prostu „raj na ziemi”. Zapomniałem dodać najważniejszego, że podczas naszego pobytu w drugiej z jaskiń pogoda tak diametralnie się zmieniła, że po raz pierwszy od mojego pobytu w Halong Bay zobaczyłem sporo niebieskiego nieba. Temperatura momentalnie się zwiększyła i pewnie oscylowała w granicach 30 kilku stopni. Tak więc dzień, który zaczął się niezbyt przyjemnie (sporo deszczu) jak na tą chwilę jego dalsza część zapowiadała się naprawdę dobrze. Po około godzinie trzeba było niestety się zbierać z tego miejsca. Mimo że było tutaj nadzwyczaj pięknie i przyjemnie to kolejna atrakcja także miała nam dostarczyć sporo emocji. Były to bardzo przeze mnie oczekiwane kajaki. Po około 45 minutach dotarliśmy do jednej z „posesji” zakotwiczonej pomiędzy wyspami tutaj także wsiedliśmy do swoich kajaków. Mimo że dostaliśmy zakaz oddalania się od najbliżej położonej wyspy (mogliśmy ją okrążyć) pływanie dostarczyło mi naprawdę niesamowitych wrażeń. Oczywiście jak zawsze ze swoim aparatem wolniutko przemierzałem wody zatoki delektując się każdą chwilą. Czy to znajdującą się na skalistej wyspie jaskinią czy wioskami rybackimi. Pokonanie całej trasy okalającej dosyć sporą wyspę zajęło mi jak i większość osobom około 40 minut. Gdy wszyscy znaleźli się na łodzi ku naszemu zdziwieniu kapitan zakomunikował, że wracamy na Cat Ba. Jednak zgodnie z planem wycieczki, jaką wykupiliśmy mieliśmy jeszcze odwiedzić znajdującą się w pobliżu „Monkey Island”. Kapitan jednak powiedział, że w jego planie tego punktu nie ma i że możemy tam popłynąć, ale za niewielką dopłatą 20000 VND od osoby. Mimo że opłata była symboliczna nie mogliśmy się na to zgodzić. Na szczęść miałem ze sobą kwitek za wycieczkę podpisany przez jedną z osób z agencji turystycznej, na którym wyraźnie było napisane, że „Monkey Island” jest w cenie wycieczki. Kapitan w tym momencie nie miał nic do powiedzenia i zgodził się tam popłynąć. Dodam tylko, że nasza dyskusja cały czas przebiegała bardzo spokojnie, po prostu zaistniało drobne nieporozumienie pomiędzy agencją turystyczną a naszym kapitanem. Tak, więc po następnych 20 minutach udało nam się dotrzeć na wspomnianą wyspę. Jak wskazywała nazwa powinny się na niej znajdować małpy. Gdy dobiliśmy do brzegu od razu skierowaliśmy się w miejsce, w którym powinny one przebywać. Ścieżka, którą szliśmy była dosyć trudna technicznie, sporo ostrych kamieni a do tego jeszcze po dzisiejszym deszczu było dosyć ślisko. Tym bardziej, zawiedliśmy się gdy w pewnym momencie dostrzegliśmy zamkniętą bramę. Już myślałem, że nie uda się zobaczyć żadnej małpy na wolności. Jednak, gdy zaczęliśmy schodzić z góry w pewnym momencie zauważyliśmy jednego osobnika tego gatunku. Po kilku następnych chwilach zaczęły one wychodzić z ukrycia. Udało nam się dostrzec kilka starszych osobników oraz kilka młodszych. Kilka z nich nie robiąc sobie nic z naszej obecności powoli zaczęło się przemieszczać wzdłuż ścieżki w kierunku plaży. Nie pozostało nam nic innego jak najszybciej udać się za nimi. Gdy dotarliśmy na miejsce kilka osobników chodziło sobie wzdłuż linii brzegowej a dwa następne siedziały sobie na jednej z znajdujących się na plaży małych łodzi. Oczywiście udało mi się zrobić kilka zdjęć. Za długo nie mogliśmy się jednak rozkoszować tymi stworzeniami gdyż nasz kapitan przywoływał nas od pewnego czasu na łódź. Gdy wszyscy ponownie się na niej znaleźli, odbiliśmy od brzegu i popłynęliśmy do portu na Cat Ba, w którym już czekał na nas busik, który odwiózł nas do hoteli. Jeszcze za nim wróciłem do pokoju udałem się do znajdującej się pobliżu firmy sprzedającej bilety autobusowe i kolejowe w całym Wietnamie. Gdy pytałem się o cenę połączenia do kolejnego miasta, do którego chciałem dotrzeć usłyszałem znajomy głos. Gdy się odwróciłem ujrzałem znajome twarze Francuzów, których poznałem się jeszcze w Kunming i z którymi podróżowałem aż do Bac Ha w Wietnamie. Co prawda wiedziałem, że zamierzają się wybrać na Cat Ba, ale takie spotkanie zawsze jest niezwykłym zaskoczeniem. Oczywiście jak za „nie - dawnych” dni zdecydowaliśmy udać się na wspólną kolacje. Tak wiec końcówka dzisiejszego dnia mimo niezbyt optymistycznego początku była naprawdę udana. Po kolacji udaliśmy się każdy do swojego hotelu umawiając się jeszcze jutro na poranne śniadanie.

No to się dzisiaj rozpisałem, trzy strony w wordzie to chyba mój rekord. Mam nadzieje, że będzie się przyjemnie czytało.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (44)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (5)
DODAJ KOMENTARZ
Basia
Basia - 2010-09-08 21:43
nie jestem fachowcem, ale dla mnie zdjęcia pod tym wpisem to majstersztyg
 
Basia
Basia - 2010-09-08 21:51
oczywiście majstersztyk.Sorry, jest mi wstyd
 
mirka66
mirka66 - 2010-09-09 09:16
Tak,zdjecia sa super.
 
Robert M.
Robert M. - 2010-09-13 14:28
Widzę, że kajaki się spodobały:)
 
seba673
seba673 - 2010-09-14 08:15
Oczywiście że się spodobały :)
w następnym roku na pewno będzie trzeba się wybrać na jakiś spływ.
 
 
seba673
Sebastian Woźniak
zwiedził 6% świata (12 państw)
Zasoby: 126 wpisów126 146 komentarzy146 1093 zdjęcia1093 0 plików multimedialnych0