Pierwszy wczorajszy dzień spędzony w Ninh Binh nie zachwycił mnie, ale szczerze powiedziawszy właśnie tego się spodziewałem. Nudnego miasta jak zwykle z dużą ilością skuterów no, ale nastał nowy dzień, który zapowiadał się naprawdę interesującą. Tak jak wspomniałem w poprzednim poście w hotelu, w którym się zatrzymałem zamówiłem sobie skuter wraz z kierowcą na godzinę 8 rano. Po smacznym śniadaniu i po kilku minutach oczekiwania kierowca pojawił się przed bramą hotelu. W planie na dzisiejszy dzień miałem do odwiedzenia dwa miejsca, pierwszym z nich było Tam Coc uważane za „Halong Bay” na lądzie z powodu podobnych formacji geologicznych jak w pobliżu Cat Ba oraz jaskinię „Mua Cave”. Dotarcie do pierwszego miejsca zajęło nam około pół godziny. Najlepszą porą, aby rozpocząć rejs łodzią (tylko w ten sposób można naprawdę wiele zobaczyć) jest wczesny ranek, nam udało się tutaj dotrzeć przed tłumami ludzi około godziny 9. Po opłaceniu łodzi (60000 VND) i biletu wstępu (30000) mogłem zająć się już tylko podziwianiem niesamowitych widoków. Na łódź wchodzą maksymalnie 4 osoby (tak widziałem po drodze), mimo że przed kasami jest tabliczka dokładnie mówiąca o maksymalnie 2 osobach. No, ale nie miałem co się nad tym zastanawiać, w związku z brakiem chętnych na łodzi byłem tylko ja oraz kobieta odpowiedzialna za „napęd” wiosłowy. Wbrew mojej dotychczasowej wiedzy okazało się, że oprócz wiosłowania rękoma można to także robić nogami, jak wielokrotnie robiła dzisiejszego dnia moja przewodniczka. W gruncie rzeczy nie dziwię się temu, dwie godziny wiosłowania to nie przelewki. No, ale wracając do mojego rejsu oraz przepięknych widoków. Jak już wcześniej wspomniałem całą trasę pokonuje się w około dwie godziny, z czego druga godzina to powrót tą samą trasą. Widoki podczas rejsu zapierają dech w piersiach, ze wszystkich stron rozlewiska po których płynęliśmy były otoczone górami przypominającymi te z Halong Bay. Po drodze przepływaliśmy przez trzy „jaskinie” znajdujące się pod górami. Bardzo dobrą decyzją było przyjechanie tutaj o tak wczesnej porze, przed rejsem obawiałem się tłumów turystów, które widziałem na wielu zdjęciach z tego miejsca. Na szczęście nic takiego nie miało miejsca a łodzie, które mijaliśmy po drodze były tylko nielicznymi wyjątkami. Po około dwóch godzinach od mojego wejścia na łódź wróciliśmy do punktu startowego. Tutaj wytrwale czekał na mnie „mój osobisty” kierowca/przewodnik. Następnym miejscem, które chciałem odwiedzić była „Mua Cave” znajdująca się około pół godziny drogi od Tam Coc. Gdy dotarliśmy na miejsce kierowca ponownie mnie zostawił i ruszyłem do jaskini (oczywiście uiszczając drobną opłatę 20000 VND). Sama jaskinia okazała się niezbyt duża, tak mi się przynajmniej wydawało. Niestety nie miałem ochoty wczołgiwać się w jej dalsze zakamarki mimo posiadania latarki. Jak się okazało jaskinia nie była jedyną atrakcją w tym miejscu, ponieważ na pobliski szczyt prowadziły dosyć strome schody. Oczywiście nie mogłem sobie odmówić wejścia na nie, tym bardziej, że była to moja ostatnia rzecz, którą chciałem obejrzeć dzisiejszego dnia, więc czasu miałem pod dostatkiem. Gdy pokonałem kilka stopni zobaczyłem pierwszych tego dnia zagranicznych turystów. Mimo że Wietnam nie jest małym krajem to jak wytłumaczyć już trzecie spotkanie znajomych francuzów w ciągu trzech tygodni (tych z którymi podróżowałem po Yunnanie, Lao Cai i Cat Ba). Co prawda nasze trasy (według planów) krzyżowały się wielokrotnie, ale wpadać na siebie dosłownie, co kilka dni to nie lada wyczyn. Chwilkę sobie pogadaliśmy i tym razem na pożegnanie powiedzieliśmy sobie „do zobaczenia”. Może jeszcze się kiedyś spotkamy, czas pokaże. Francuzi udali się na dół a ja dalej brnąłem pod górę przy niemiłosiernie wysokiej temperaturze powietrza. Po dotarciu na szczyt uznałem, że naprawdę było warto. Widoki rozciągające się z tego miejsca były naprawdę przepiękne. Z jednej strony góry oraz zielone łąki a w oddali widoczne Ninh Binh a z przeciwnej strony widok na wspaniałe rozlewiska, którymi płynąłem dzisiejszego poranka. Na górze posiedziałem około 20 minut rozkoszując się tymi niepowtarzalnymi widokami a następnie zszedłem na dół. Gdy byłem już u podnóża góry usłyszałem przedziwny dźwięk, udając się w kierunku miejsca, którego pochodził zauważyłem (w tym miejscu nie potrafię stwierdzić czy była to dzika czy domowa) kozę/kozicę lub coś podobnego. Udało mi się zrobić kilka zdjęć, więc proszę o info (to samo zwierzę widziałem z łodzi dzisiejszego poranka na jednym ze szczytów górskich). Po tym dosyć niezwykłym „spotkaniu” udałem się w poszukiwaniu mojego kierowcy nie trwało to zbyt długo i po wejściu na skuter udaliśmy się w drogę powrotną do hotelu. Gdy dotarliśmy na miejsce, byłem tak głodny że od razu postanowiłem zjeść obiad. W związku z tym, iż czekał mnie za kilka godzin dosyć spory wydatek (opłacenie hotelu, kierowcy i biletu autobusowego) oraz biorąc pod uwagę to, iż powoli zaczynało mi brakować gotówki udałem się jeszcze do najbliższego bankomatu. Niestety dwa, które znajdowały się w pobliżu umożliwiały wypłacenie maksymalnie tylko 2000000 VND, co oznaczało że niedługo będę musiał kolejny raz wypłacać kasę a przyznam szczerze, że prowizje nie są zbyt małe. Na domiar złego w bankomacie, który wybrałem po włożeniu karty nagle pojawił się niebieski ekran (błąd windowsa), przez chwilkę myślałem, że właśnie straciłem kartę. Na szczęście przy restarcie karta została „wypluta”, postanowiłem jednak, że nie będę ryzykował więcej w tym miejscu i udam się do drugiego z bankomatów. Tam już bez problemu udało mi się wypłacić trochę gotówki. Swoją drogą Wietnamczykom takie ograniczenia (2000000 VND) też raczej się nie podobają, niejednokrotnie widziałem jak jedna osoba potrafiła wykonywać po 3-6 wypłat pod rząd. Po przygodzie z bankomatem udałem się już bezpośrednio do hotelu gdzie po następnych dwóch godzinach oczekiwania pojawił się mój nocny autobus do Hue. Niestety jak się okazało był on już prawie w całości wypełniony podróżnymi, zostało tylko jedno, jedyne miejsce leżące. Jak się spodziewałem było ono chyba najgorsze z możliwych, gdy się położyłem, na wysokości mojego barku miałem jakąś dziwną kolumnę (prawdopodobnie usztywniającą karoserię) i niestety nie mogłem się w pełni wyprostować. Szykowała się długa, ciężka i prawdopodobnie nieprzespana noc.