Przejazd z Hue do Hoi An odbył się bez żadnych komplikacji i już po czterech godzinach dotarłem na miejsce. W związku z tym, iż w tym mieście znajdowała się spora ilość miejsc noclegowych zdecydowałem się nie rezerwować nic wcześniej. Gdy wysiadłem z autobusu już po kilku minutach chodzenia okazało się, że ze znalezieniem taniego noclegu będzie spory kłopot. W kilku pierwszych hotelach, które odwiedziłem nikt nawet nie chciał słyszeć o zejściu z cen poniżej 11$. Po około godzinie chodzenia prawie zwątpiłem, zaczepiany, co chwilę przez naganiaczy na skuterach postanowiłem tym razem skorzystać z pomocy jednego z nich. Uzgodniłem, że chcę hotel z ceną maksymalną 8$ (wiem, że to dużo ale jak na to miasto myślę, że cena wcale nie była za wysoka). Po wejściu na skuter udaliśmy się do hotelu, tak jak mówił kierowca rzeczywiście cena za pokój wynosiła 8$, zmęczony dosyć długim chodzeniem z plecakiem zdecydowałem się na zostanie w tym miejscu. Po zakwaterowaniu i przemyśleniu wszystkich spraw (dosyć drogi nocleg, niezbyt wiele do zwiedzania) zdecydowałem się zostać w tym mieście tylko jedną noc. Dzisiejszego dnia postanowiłem pozwiedzać trochę stare miasto a jutro wynająć skuter i dostać się do położonego prawie 50 km od miasta My Son. Korzystając z tego, że zbliżała się pora obiadu udałem się coś zjeść na miasto w międzyczasie zwiedzając stare uliczki Hoi An. Wybrałem jedną z restauracji blisko nabrzeża, tym razem postanowiłem zjeść coś konkretnego a mianowicie specjalność tego rejonu, czyli Cao Lau. Po podaniu potrawy i pierwszych kęsach stwierdziłem, że dawno nie jadłem czegoś tak dobrego, po prostu niebo w gębie. W związku z tym, że danie to było tylko starterem zamówiłem dodatkowo, standardowo smażony makaron z wołowiną i warzywami. Szkoda, że nie ma ze mną Zosi albo Marcina (specjalistów od wszelkich potraw) pewnie by sporo dopisali na temat potraw, które jem. Po tym posiłku byłem naprawdę najedzony a moje kubki smakowe też nie mogły narzekać, na jakość pożywienia. Tego popołudnia poprze chadzałem się jeszcze trochę po starym mieście i wróciłem do hotelu na należytą sjestę. Postanowiłem, że jeszcze wieczorem ponownie udam się na miasto, aby przejść się tymi samymi alejkami, ale rozświetlonymi przez bardzo popularne tuta lampiony. Jak zaplanowałem tak też zrobiłem i muszę przyznać, że naprawdę było warto. Po zmroku miasto (przynajmniej jego stara część) prezentowała się naprawdę wyjątkowo. Grająca przez cały czas z umieszczonych przy uliczkach głośników nastrojowa muzyczka sprawiała, że nie chciało mi się z tego miejsca ruszać. Ale niestety czas był nieubłagany i po pewnym czasie musiałem jednak zdecydować się na powrót do hotelu. W końcu jutrzejszego ranka czekała mnie bardzo wczesna pobudka i jazda na skuterze do Mai Son (musiałem się porządnie wyspać).