W związku z tym, że dzisiejszego dnia miałem wykupioną wycieczkę po okolicach Hoi An niedane mi było długo sobie pospać. Już o godzinie 7:30 byłem po śniadanku (tym razem za free w hostelu) i czekałem na Pick Up. O godzinie 8 zjawiła się przesympatyczna Wietnamka i razem z nią udałem się na przystań gdzie już czekała na mnie dosyć spora łódź. Wycieczka, mimo że tania miała oczywiście kilka minusów, pierwszym z nich była spora liczba osób na łodzi (dokładnie 35) a drugim dodatkowe opłaty w postaci wstępu do niektórych atrakcji. Chociaż z drugiej strony oczywiście była możliwość nie odwiedzania wszystkiego (bez straty pieniędzy). Zresztą już wczorajszego dnia postanowiłem (zgodnie z przewodnikiem), że zobaczę tylko dwa z trzech grobowców znajdujących się w okolicy. Po wejściu na łódź tą samą radę dał też wszystkim nasz przewodnik. Po odbiciu od brzegu naszym „Dragon Boat” popłynęliśmy najpierw w kierunku wschodnim, mieliśmy tam zobaczyć te same pływające wioski, które widziałem podczas mojego wczorajszego rejsu. Jednak nie żałowałem wydanych wczoraj pieniędzy, ponieważ dzisiaj dosłownie tylko na kilka minut przemknęliśmy koło nich po chwili zawracając na zachód. Po około godzinie rejsu przewodnik zakomunikował, że pierwszą z atrakcji będzie obejrzenie prawdziwej Wietnamskiej wioski (cokolwiek by to oznaczało) dodając na koniec, że w miejscu, w którym wysiadamy on jeszcze nigdy nie był (hmm…, bardzo dobry przewodnik). Zwiedzanie „wioski”, która okazała się kilkoma straganami z pamiątkami trwało około 15 minut, wydaje mi się jednak, że było to o 15 minut za długo. Prawdopodobnie nasz przewodnik dostał od kogoś trochę kasy, aby zatrzymać się tutaj z niczego niepodejrzewającymi turystami. Gdy wróciliśmy na łódź, dotarcie do kolejnej atrakcji tym razem „prawdziwej” zajęło nam następne 20 minut. Była to „To Thien Pagoda” (wstęp bezpłatny). Po poprzedniej atrakcji, jaką była „Prawdziwa Wietnamska wioska” ta wydała mi się naprawdę warta uwagi. Oprócz pagody w kompleksie znajdowała się także świątynia, niewielki ogród a także… dosyć stary samochód marki Austin. Kolejnym punktem naszej wycieczki była dosyć mała świątynia (niestety nie pamiętam nazwy), przewodnik odradzał wejście (20000 VND) i tak też zrobiła większość grupy oczywiście ja także. Po „odwiedzeniu” tej niewielkiej świątyni udaliśmy się w dalszy rejs tym razem już do jednego z głównych punktów dzisiejszego wypadu a mianowicie grobowca Minh Manh (który to postanowiłem odpuścić). W związku z tym, iż kilka osób jednak zdecydowała się wejść na teren kompleksu reszta grupy musiała niestety poczekać około 40 minut. Zapomniałem wspomnieć, że zanim dobiliśmy do brzegu przy pierwszym z grobowców zjedliśmy zawierający się w cenie obiad na łodzi. Jak to zwykle bywa w takich przypadkach nie był on za bardzo sycący (sporo ryżu, trochę zieleniny oraz tofu, napoje niestety dodatkowo płatne). Kiedy część grupy skończyła zwiedzanie grobowca Minh Mang przesiedliśmy się z łodzi do autobusu i do następnego z grobowców (Tu Duc) udaliśmy się już lądem. Po dotarciu na miejsce i opłaceniu wejściówki (55000VND, ta sama cena do wszystkich grobowców) udaliśmy się do środka kompleksu. Już to, co zobaczyłem na początku, zupełnie inne niż budowle na północy Wietnamu czy też w Chinach dawało nadzieję, że tą wycieczkę będę miło wspominał (jak do tej pory nie byłem zachwycony). Większość monumentów, posągów, kolumn oraz budynków zachwycała niezwykłą ilością szczegółów. Jednak to, co najlepsze czekało mnie dopiero w środku głównego pawilonu. Znajdowały się tam cztery główne pomieszczenia, z czego dwa z nich swoim niezwykłym pięknem przyprawiały o zawrót głowy. Jak zwykle w takich momentach nie będę się rozpisywał (użyłbym zbyt dużej ilości przymiotników) zamieszczę kilkanaście zdjęć przedstawiających cały kompleks z zewnątrz jak i w środku (zakaz fotografowania). Po opuszczeniu drugiego z grobowców udaliśmy się do ostatniego znajdującego się niedaleko a mianowicie Khai Dinh. Tak jak wcześniej wspominał nasz przewodnik dwa pierwsze grobowce były bardzo zbliżone architekturą, dlatego też sugerował, aby wybrać jeden z nich. Natomiast trzeci z grobowców był pod każdym względem inny od pozostałych. W dosyć sporym kompleksie znajdował się ogród z przepływającą rzeką, staw z małą wysepką, (na której podobno cesarz urządzał sobie polowania) oraz kilka pawilonów rozrzuconych po okolicy (głównie drewnianych). Niestety główna atrakcja, czyli sam grobowiec był zamknięty z powodu renowacji (szkoda tylko, że bilety nie były tańsze z tego powodu). No trudno było trzeba obejść się smakiem i podziwiać to, co już zostało odrestaurowane lub to, co się jeszcze nie zawaliło. Około godziny 15:30 ruszyliśmy w drogę powrotną do Hue, która zajęła nam około pół godziny. Jutrzejszego dnia czekała mnie kolejna ranna pobudka, aby zdążyć na autobus do Hoi An.