Geoblog.pl    seba673    Podróże    Chiny 2010... i może coś więcej    wyprawa do Bolaven Plateau (dzień drugi)
Zwiń mapę
2010
07
paź

wyprawa do Bolaven Plateau (dzień drugi)

 
Laos
Laos, Tad Fane
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 18836 km
 
W związku z tym, iż dzisiejszego dnia czekało mnie do przejechania około 130 km a do tego na wieczór (7:30) miałem wykupiony bilet autobusowy z Pakse do Vientiane zdecydowałem się wstać już o godzinie 7:30. Zjedzenie śniadania, ponownie u mojej gospodyni zajęło mi około godziny. Dlaczego tak dużo? Ponieważ tak jak wspomniałem nie była to restauracja a składniki na moje śniadanie musiały być najpierw kupione (przynajmniej miałem pewność, że będą świeże). Tym razem zjadłem przepyszny placek z miodem i bananami, po prostu niebo w gębie. Kiedy wsiadłem na mój motorower, który dla bezpieczeństwa był „garażowany” dosłownie w domu mojej gospodyni (sama to zaproponowała) udałem się w drogę do kolejnego z wodospadów. Zanim jednak tam dotarłem musiałem przejechać około 50km, co zajęło mi ponad dwie godziny. Widoki były przepiękne, sporo zieleni, góry, niestety z powodu wzniesień moja średnia prędkość nie była zbyt imponująca, (ale nie narzekałem). W Pakse oczywiście istniała możliwość wypożyczenia mocniejszych maszyn, ale w takim wypadku cena była sporo wyższa. W gruncie rzeczy, co to by była za przyjemność pędzenia przed siebie nie rozkoszując się mijanymi krajobrazami i wioskami. Mijając kolejne wioski musiałem bardzo uważać, niejednokrotnie spotykałem na swojej drodze świnie, krowy, kozy czy ptactwo domowe przechadzające się po środku drogi, którą jechałem. Na te ostatnie było trzeba uważać najbardziej, o ile większe zwierzęta po zatrąbieniu natychmiast usuwały się z drogi to np. kury na przekór wszystkiemu zawsze uciekały pod koła mojego motoroweru. Na szczęście żadnego zwierzęcia nie udało mi się przejechać. Wracając do mojej podróży, około godziny 11 dotarłem do pierwszego wodospadu a mianowicie Tad Yuang. Był on oddalony od drogi głównej jakieś 2-3 km, większość wycieczek przyjeżdżająca w to miejsce wysiadała ze swoich autokarów i przesiadała się na ostatnie kilometry do półotwartych ciężarówek. Ja oczywiście miałem ten komfort, że posiadałem swój własny środek transportu, którym mogłem dotrzeć prawie pod sam wodospad. Choć mówiąc szczerze droga nie była pierwszej klasy i przysporzyła mi sporo trudności. Okoliczne rejony słyną z upraw podobno bardzo dobrych gatunków kawy i herbaty. Po drodze rzeczywiście mija się sporo plantacji, udało mi się, więc pierwszy raz w życiu zobaczyć drzewka, na której rosną owoce kawy. Oczywiście pod samym wodospadem nie mogło zabraknąć stoisk z tymi specjałami. Wjazd na parking i zobaczenie samego wodospadu tym razem okazał się ponownie płatny 8000 kip. Muszę przyznać, że mimo masy turystów (trafiłem akurat na wycieczkę z Japonii), byłem niezmiernie zadowolony z przepięknych widoków, które ujrzałem. Wodospad był zdecydowanie największy z tych, które do tej pory widziałem podczas tej wyprawy. Dosyć szeroki i prawie 40 metrowej wysokości ściana wody ponownie sprawiła, że musiałem założyć moją kurtkę przeciwdeszczową. Gdy nacieszyłem swoje oczy tymi widokami udałem się w drogę powrotną na parking i po wyjechaniu na główną drogę pozostały mi do zobaczenia jeszcze 2 wodospady. Na szczęście obydwa znajdujące się w bliskim sąsiedztwie dosłownie kilku kilometrów. Pierwszym, który zdecydowałem się zobaczyć był Tad Fane. Także i tym razem droga na motorowerze po zjechaniu z głównej szosy okazała się bardzo trudna do pokonania, sporo nierówności a do tego gdzie nie gdzie znajdowała się woda po niedawnych obfitych opadach. Do parkingu dotarłem po kilku minutach gdzie ponownie wstęp oraz przypilnowanie mojego środka transportu kosztowało mnie 8000 kip. Dalej pozostało mi udać się kilkadziesiąt metrów na piechotę i po kilku minutach mogłem rozkoszować się najwyższym wodospadem, jaki udało mi się zobaczyć w przeciągu tych dni. Tad Fane miał aż 120 metrów wysokości, a do tego nieprzeciętnego uroku dodawał fakt, iż w gruncie rzeczy były to dwa znajdujące się blisko siebie oddzielne wodospady, do których wody pochodziły z dwóch różnych strumieni. Niestety droga prowadząca w dół kotliny była zbyt niebezpieczna, aby ryzykować zejście (bardzo ślisko, a do tego jeszcze w przypadku poślizgnięcia prawdopodobnie można było spaść kilkadziesiąt metrów w dół). Nie pozostało mi nic innego jak nacieszyć się widokiem z dosyć daleka. Kolejnym wodospadem, już ostatnim, który był m w moich planach był Tad Champ… (niestety pełnej nazwy nie pamiętam). Scenariusz dotarcia do tego wodospadu ponownie się powtórzył, zjazd z głównej szosy i przedzieranie się przez nierówne piaskowe drogi. Różnica była natomiast już przy dojechaniu na parking okazało się, że w budce, w której powinien ktoś być i sprzedawać bilety nikogo nie było. Jak dla mnie to znakomicie, prawdopodobnie 8000 kip udało mi się zaoszczędzić. Dojście do wodospadu było bardzo ciekawe, można było wybrać drogę na około po bardzo śliskiej ścieżce albo zdecydować się na zejście bardzo stromą drewnianą drabinką. Postanowiłem wybrać tą drugą opcję, jakoś nie widziało mi się wylądowanie na tyłku na czerwonej glinie. Tak więc po zejściu na dół do rzeki pozostało mi dosłownie 20 metrów do samego wodospadu. Wodospad był dosyć niski (około 10 metrów wysokości) natomiast to, co zwracało uwagę do dosyć spokojna woda poniżej. Czytałem gdzieś, że jest to bardzo popularne miejsce wśród miejscowych gdzie można sobie bez problemów popływać. Jednak, jeśli chodzi o mnie nie zdecydowałam się na taki wyczyn głownie z powodu zostawionego na parkingu motoroweru (bez ochrony) jak również temperatury (pewnie około 19-23 stopni. Tak więc po zobaczeniu ostatniego z zaplanowanych na tą podróż wodospadów udałem się w drogę powrotną do Pakse. Przejechanie około 40 km zajęło mi godzinę czasu i już o 15 byłem w mieście. Miałem więc sporo czasu na oddanie motoroweru, wzięciu darmowego prysznica w moim Guesthousie, zjedzeniu obiadu oraz odwiedzenie kafejki internetowej. Jak już zdążyłem wcześniej wspomnieć o godzinie 19:30 odjeżdżał mój Vipowski autobus do Vientiane. Gdy podjechaliśmy na dworzec autobusowy, (darmowy pick-up z Guesthousu) autobus okazał się naprawdę Vipowski. Szczerze powiedziawszy w tak dobrych warunkach jeszcze nie podróżowałem (nawet w Europie). Łóżka były bardzo szerokie, ale dwu osobowe, na szczęści w związku z małą ilością osób miałem je całe dla siebie (rzadko zdarzało się, że w Guesthousach i dormach miałem takie szerokie leżanki). Mimo mojej dotychczasowej niechęci do nocnych (z łóżkami) autobusów głownie po tym, co działo się w Wietnamie (nieprzespane noce) tym razem obudziłem się dopiero przed stolicą Laosu po 10 godzinach jazdy.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (6)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
Basia
Basia - 2010-10-11 17:17
Do niedawna byłam przekonana, że są różne odmiany krzewów herbacianych. To nie tak.Herbata rózni się tym które listki, łodyżki zbieramy, skąd pochodzi, na jakiej rośnie wysokości, glebie, czy jest formowana ręcznie, czy maszynowo i jeszcze wieloma innymi kruczkami
 
 
seba673
Sebastian Woźniak
zwiedził 6% świata (12 państw)
Zasoby: 126 wpisów126 146 komentarzy146 1093 zdjęcia1093 0 plików multimedialnych0