Geoblog.pl    seba673    Podróże    Chiny 2010... i może coś więcej    wyprawa do Bolaven Plateau (dzień pierwszy)
Zwiń mapę
2010
06
paź

wyprawa do Bolaven Plateau (dzień pierwszy)

 
Laos
Laos, Tad Lo
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 18813 km
 
Jak wspominałem w poprzednim poście środę postanowiłem potraktować bardzo ulgowo. Po zobaczeniu kilku mniej lub bardziej ciekawych miejsc w mieście oraz zrobieniu małego rozeznania, co do wypożyczenia motoroweru można powiedzieć, że po prostu się nudziłem. A do tego nastrój psuła pogoda, prawie cały dzień padał deszcz (musiałem wczoraj wykrakać). W związku z tym zacząłem się szykować na jutrzejszy dwudniowy wyjazd z Pakse do „Bolaven Plateau”, oczywiście na motorowerze. Spakowałem najważniejsze rzeczy do małego plecaka i po spędzeniu kolejnej nocy w Guesthousie z samego rana postanowiłem się wykwaterować. Oczywiście po zakończeniu mojej wycieczki zamierzałem tutaj wrócić. Zanim jeszcze opuściłem to miejsce zakupiłem, bowiem bilet autobusowy do Vientiane (stolicy Laosu), no i oczywiście zostawiłem tutaj większość swojego bagażu. Jeśli chodzi o bilet do stolicy zdecydowałem się na dosyć drogi przejazd autobusem nocnym klasą VIP. Podróż powinna potrwać według rozkładu jazdy od 8 do 10 godzin alternatywą była 20 godzinna jazda autobusem lokalnym (bez klimatyzacji, 25% tańsza). Po małym śniadanku i po załatwieniu wszystkich formalności związanych z wypożyczeniem motoroweru od razu udałem się w drogę. Zgodnie z rozpiską, jaką udało mi się zdobyć w miejscowym biurze turystycznym pierwszego dnia miałem do pokonania około 100km odwiedzając przy tym kilka wodospadów oraz wiosek, w których mieszkają mniejszości etniczne. Po zatankowaniu mojej maszyny pod sam korek ruszyłem na podbój Laosu. Pierwszym moim przystankiem był położony prawie 40km od Pakse wodospad Phaxouam Cliff. Atrakcja ta mieściła się w obrębie ośrodka agroturystycznego, co miało oczywiście swoje plusy i minusy. Plusem na pewno było to, iż mój motorower „raczej” był tutaj bezpieczny (przy bramie wjazdowej ktoś zawsze stał i pilnował okolicy), plusem było także to, iż sezon jeszcze się tutaj nie zaczął i turystów prawie nie widziałem. Do minusów można zaliczyć opłatę w wysokości 8000 kip, (1$) na którą składał się bilet wstępu 5000 i opłata za wjazd na parking motorowerem 3000 kip. Słyszałem pogłoski, że jeśli się zostawi motorower przed bramą, „omijając” opłaty parkingowe można się narazić na celowe przebicie opon. Taka sytuacja na pewno naraziłaby mnie na większe koszty, a nie chciałem dopuścić do powtórki z Kambodży gdzie przebicie dętki i zakup nowej kosztował mnie 3$. Tak więc po zejściu z mojej maszyny udałem się od razu zobaczyć pierwszy z moich dzisiejszych wodospadów. Sam wodospad może nie był zbyt wysoki (maksymalnie z 10 metrów), ale za to był dosyć szeroki. Poniżej wodospadu można było przejść na drugi brzeg rzeki tradycyjnym mostem albo wiszącą konstrukcją wykonaną głównie z bambusa. Gdy nacieszyłem oczy widokiem spadającej wody postanowiłem się trochę przejść po okolicy. Na północ od wodospadu znajdowały się domki wypoczynkowe a kilkaset metrów dalej udało mi się dotrzeć do jeszcze jednego wodospadu jednak znacznie mniejszego od Phaxouam Cliff. Wracając na parking zahaczyłem o trochę sztucznie stworzoną wioskę z drewnianymi zabudowaniami oraz niewielkie muzeum (nic ciekawego). Pierwszy z dzisiejszych wodospadów trochę mnie rozczarował, głównie ze względu na znajdujący się dookoła ośrodek turystyczny. Przyznam, że szukałem czegoś innego, więcej natury, mniej cywilizacji. Zobaczymy, co będzie dalej. Dalsza droga do wioski Tad Lo, w której okolicach miały się znajdować aż trzy wodospady zajęła mi prawie dwie godziny. Były to naprawdę wspaniałe dwie godziny, podczas których mogłem podziwiać niesamowite widoki (teren zrobił się lekko górzysty) oraz mijane, co jakiś czas przydrożne wioski. Gdy dotarłem do Tad Lo udałem się zobaczyć pierwszy z wodospadów. Tutaj muszę przyznać, że zrobił on na mnie bardzo duże wrażenie, mimo że ponownie był on otoczony przez liczne hotele i guesthousy. Udało mi się podejść do niego naprawdę dosyć blisko, do tego stopnia, że byłem zmuszony założyć kurtkę przeciwdeszczową. Kolejny z wodospadów powinien się znajdować według mapy jakieś 1,5 km w górę rzeki. Wsiadłem więc ponownie na mój motorower i udałem się dosyć nierówną i piaszczystą drogą do drugiego z wodospadów. Gdy dotarłem na miejsce okazało się, że będzie jeszcze trzeba się przejść kilkadziesiąt metrów przez las. Na szczęście ścieżka była dobrze oznakowana i nie sprawiło mi to najmniejszych kłopotów. Wodospad okazał się jednak niezbyt ciekawy i po spędzonych tutaj kilku minutach udałem się z powrotem na parking gdzie zostawiłem swój sprzęt. W związku z tym, iż zbliżała się godzina 14 uznałem, że przyszła pora aby coś zjeść. Przekroczyłem pobliską rzekę i udałem się do znajdującej się po drugiej stronie wioski. Wszedłem do jednej z przydomowych „restauracyjek” i standardowo zamówiłem sobie makaron z warzywami i mięsem. Gdy dostałem swoją porcję byłem bardzo pozytywnie zaskoczony. Nie dość, że cena była mniejsza niż w mieście, jedzenia było naprawdę sporo a do tego było naprawdę smaczne. Po krótkim odpoczynku po jedzeniu oraz oczywiście wielogodzinnej jeździe na motorowerze postanowiłem udać się znaleźć miejsce gdzie mógłbym przenocować. Na pewno odpadały wszelkie ośrodki turystyczne znajdujące się blisko wodospadu, co prawda komfort na pewno byłby bardzo wysoki, ale cena przyprawiała już o zawrót głowy. Chodząc po wiosce zauważyłem kilka tabliczek z napisem Guesthouse. Co prawda warunki tutaj proponowane nie były zbyt dobre, bungalow z prześwitującymi ścianami, łazienka kilka metrów dalej. Ale najważniejsze że było łóżko z moskitierą, no i cena bardzo zadowalająca 20000 kip czyli około 2,5$. Gdy już miałem zapewniony dach nad głową na dzisiejszą noc, ponownie wsiadałem na motorower i udałem się zobaczyć trzeci i ostatni dzisiejszego dnia wodospad. Dojechanie do niego zajęło mi około 10 minut. Chociaż trudno tutaj mówić o dojechaniu, widziałem go z odległości może około kilometra. Gdy przekraczałem niewielki mostek spotkałem trójkę Laotańskich dzieci. Jedno z nich od razu zapytało czy chcę się dostać do wodospadu. Oczywiści odpowiedziałem twierdząco, chłopak (może ze 12 lat) powiedział żeby jechać za nim. Jak się spodziewałem miał on mnie zaprowadzić do wodospadu, oczywiście za niewielką opłatą. Wyprzedzę trochę fakty i powiem, że było to bardzo dobre rozwiązanie, ponieważ droga pod sam wodospad była naprawdę trudna do znalezienie. Gdy jechałem za moim nowym przewodnikiem, po około trzech minutach dotarliśmy do wioski, tutaj musiałem się rozstać z moim motorowerem gdyż dalej czekała nas droga na piechotę. Na początku ścieżka wiodła wzdłuż niewielkiej rzeczki natomiast potem zrobiło się dużo ciekawiej. Było sporo skakania po kamieniach, przedzierania się pomiędzy głazami i ponownie skakanie po kamieniach. Chociaż pod koniec trudno było nazwać to skakaniem po kamieniach, ponieważ głazy miały i po kilka metrów wysokości. Pod wodospad udało nam się dotrzeć po około 20 minutach. 20 bardzo ciężkich minutach, gdy siedząc już pod wodospadem spojrzałem na tego dzieciaka to szczerze powiedziawszy prawie nie było widać po nim zmęczenia a ja…. byłem ledwo żywy. Posiedzieliśmy sobie kilkanaście minut na jednym z większych głazów w delikatnej mgiełce wody z wodospadu, po czym udaliśmy się w drogę powrotną. Gdy dotarliśmy do wioski postanowiłem dać mojemu małemu przewodnikowi 1$ (uznałem, że to będzie dobra cena). Po następnym kilkuminutowym odpoczynku w wiosce (droga powrotna z nad wodospadu także była bardzo męcząca) wsiadłem na motorower i udałem się do miejsca mojego noclegu. Mimo że wodospad nie był zbyt zachwycający głównie z powodu małej ilości spadającej wody (podobno w porze deszczowej jest jej kilkanaście razy więcej) byłem bardzo zadowolony z tego, iż udało mi się dotrzeć tak blisko niego. Gdy wróciłem do mojego bungalowu, wykończony zdrzemnąłem się jakieś dwie godzinki, po czym udałem się coś zjeść w u mojej gospodyni. Jedzenie ponownie okazało się bardzo smaczne, jak do tej pory Laos bardzo pozytywnie zaskakuje mnie pod tym względem. Jedzenie było może o około 5-10% droższe od tego w Kambodży, ale było także zdecydowanie lepsze (przynajmniej dla mnie). Po obfitej kolacji położyłem się jeszcze na kilka minut na hamaku a potem udałem się do mojego bungalowu na zasłużony tego dnia odpoczynek.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (3)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
Basia
Basia - 2010-10-10 23:08
O Laosie wiem tyle że jest.Za to odglądałam dziś następny film Martyny W. który traktował o "długich szyjach" ( paniach z Tajlandii, które noszą od dziecka obręcze na szyi) Panie służą za atrakcję turystyczną i w ten sposób zarabiają na życie rodziny. No i jeszcze muszą (jak prawie na całym świecie) tak podejmować w domu decyzje żeby wyglądało, że to mąż je podejmuje. A mąż zbiera warzywa na obiad i trochę rzeżbi
 
 
seba673
Sebastian Woźniak
zwiedził 6% świata (12 państw)
Zasoby: 126 wpisów126 146 komentarzy146 1093 zdjęcia1093 0 plików multimedialnych0