Nadszedł ten dzień, 19 lipca 2010 poniedziałek. Po gorączkowym pakowaniu (sobota i niedziela) i sprawdzeniu czy wszystkie potrzebne rzeczy znalazły się w plecaku trzeba jeszcze było przetrwać noc poprzedzającą wylot. Na szczęście udało mi się ją całą przespać i o godzinie 7 rano byłem już na nogach. Małe śniadanko, ostanie pożegnania z częścią rodziny, która nie może mnie odprowadzić na lotnisko (ostatnie prośby babci żeby jednak zrezygnować z wyjazdu „przecież tam jest niebezpiecznie, a jak gorąco, a jak ty z nimi w ogóle będziesz się porozumiewał”) i jazda na lotnisko. Na Okęciu jak zwykle tłoczno udaje się na nie dotrzeć pół godziny przed rozpoczęciem odprawy. Po drobiazgowej odprawie z Izraelskiej strony trwającej drobne 45 minut (Podobno najbezpieczniejsze linie na świecie) ostatnie pożegnania z rodziną (mamą, tatą, bratem) no i oczywiście z Zosią. Trochę czasu w strefie wolnocłowej, małe zakupy na podróż i o 10: 00 jak w zegarku samolot wystartował. Podróż na pierwszym odcinku przebiegła bezproblemowo. Zero stresów związanych z ewentualnymi opóźnieniami i spóźnieniem na samolot z Tel Avivu do Pekinu. Po wylądowaniu i po wszystkich formalnościach pojawił się pierwszy minus a mianowicie oczekiwanie na samolot (drobne 7 godzin), którym dolecę bezpośrednio do Pekinu (następne 9 godzin). Co było przez następne godziny oczekiwania i lotu pominę dodam tylko, że udało się bezpiecznie wylądować w Pekinie.