Geoblog.pl    seba673    Podróże    Chiny 2010... i może coś więcej    Ostatni dzien w Pekinie - Summer Palace
Zwiń mapę
2010
26
lip

Ostatni dzien w Pekinie - Summer Palace

 
Chiny
Chiny, Pekin
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 9641 km
 
Na ostatni dzień mojego pobytu w Pekinie zaplanowałem sobie wycieczkę do Pałacu Letniego. W związku z tym, iż był on położony w dosyć sporej odległości od hostelu byłem zmuszony przejechać metrem aż 18 stacji. Po około godzinie udało mi się dostać do kas biletowych i tutaj pierwsza niemiła niespodzianka. Według przewodnika bilet powinien kosztować 50Y a nie 60Y a tyle właśnie chciała ode mnie pani kasjerka. Niby niedużo więcej, ale robi sporą różnicę. Od samego wejścia widać strasznie wielu Chińczyków a licznik zawieszony obok kas biletowych wskazuje około 50000 odwiedzających poprzedniego dnia. Szczerze powiedziawszy po przejściu kilkuset metrów i obejrzeniu kilku budynków wewnątrz kompleksu Summer Palace byłem trochę zawiedziony. Wydaje mi się, że spodziewałem się czegoś więcej po tym dosyć popularnym miejscu opisywanym prawie w każdym przewodniku. Może moją opinię zaniżył fakt wyższej ceny biletu a może to, że większość budynków wcale nie była taka stara jak inne tego typu budowle w Pekinie (w związku ze zniszczeniami dokonanymi przez żołnierzy Angielskich i Francuskich w 19 wieku większość budynków ma nieco ponad 100 lat). Mój nastrój odrobinę poprawiły ogrody znajdujące się po zachodniej stronie parku oraz niesamowite widoki z jeziorem Kunming w roli głównej. Po wyjściu postanowiłem jeszcze przejechać się w stronę wschodniego dworca kolejowego. Już następnego dnia miałem z niego wyruszyć w dalszą drogę do miasta Datong. Jak na moje oko z zewnątrz okazał się on nawet większy niż dworzec główny, a jeśli chodzi o wnętrze to opiszę wrażenia jutrzejszego dnia. Po zwiedzeniu okolic dworca mogłem z czystym sumieniem wrócić do hostelu z podjętą decyzją o jutrzejszej jeździe na dworzec taksówką. W hostelu czekało mnie tylko ostatnie pakowanie (jak myślałem) a potem spokojny sen przed rannym wstaniem. Jednak podczas planowania następnego dnia do pokoju wpadł poznany kilka dni temu Niemiec i spytał się czy nie chciałbym z nim iść na prawdziwie tradycyjne Chińskie jedzenie. Po krótkim namyśleniu zgodziłem się, Filip (tak miał na imię) miał od swojej koleżanki Chinki mieszkającej w niemczej zapisaną ulicę, na której znajdowały się same Chińskie restauracje. Postanowiliśmy wziąć taksówkę i pojechać właśnie tam. Po dojechaniu na miejsce okazało się, że był to dosyć spory kawałek, jednak taksówkarz wziął tylko 20Y(do podziału na dwóch) i mogliśmy zacząć szukać jakiegoś ciekawego miejsca. Wybór był ogromny, oczywiście szukaliśmy takiej restauracji, w której była by spora liczba Chińczyków, świadczyłoby to przynajmniej w części o klasie lokalu. Po kilku minutach podjęliśmy decyzję o wejściu do jednej z knajp (niestety nazwy nie pamiętaj). Pierwsze wrażenie było bardzo dobre, menu po angielsku, obsługa też znająca język no i ceny dosyć niskie. Po rozmowie z Filipem (znał się na kuchni Chińskiej trochę lepiej niż ja) postanowiliśmy zamówić zupę (przykro mi, ale nazwy znowu nie pamiętam) do tego danie z kawałków kurczaka, papryki, cebuli oraz orzeszków ziemnych a wszystko w delikatnym sosie słodko kwaśnym (Zosia by za nim przepadała). Nie mogło także zabraknąć do drugiego dania chińskiego makaronu z sosem grzybowym. Po około kwadransie od zamówienia kelner przyniósł pierwsze danie. Zupa w wielkiej wazie, mogłoby jej starczyć, dla co najmniej 4 osób okazała się niezwykle smaczna, ale także bardzo ostra, postanowiliśmy nie jeść wszystkiego tylko zostawić miejsce na drugie danie, które właśnie w tym momencie zostało nam przyniesione. No i tutaj zaczęły się lekkie schody, jeśli chodzi o mnie, w ciągu kilku minut musiałem się nauczyć jeść pałeczkami (kiedyś zawsze musi być ten pierwszy raz). Powiem szczerze, że po kilku minutach udawało mi się to w miarę dobrze (tak żeby przed następnym gryzem nie zdążyć zgłodnieć). Co do drugiego dania to było jeszcze lepsze od. No i w tym momencie mogłem powiedzieć, że wreszcie spróbowałem czegoś w 100 procentach Chińskiego, po prostu niebo w gębie. Podczas jedzenia i rozmowy z Filipem okazało się, że jest on fanem Borusi Dortmund i jak to w takich momentach bywa zaczęła się rozmowa o piłce nożnej. Oczywiście znał pełny skład zespołu oraz także trzech polskich zawodników występujących w nim. Problemem było jedynie poprawne wymówienie nazwiska Błaszczykowski no, ale tak to bywa. Po dosyć udanej obiadokolacji można było wrócić do hostelu ze świadomością, że kropka nad i w Pekinie została postawiona. Dodam jeszcze tylko, że jedzonko kosztowało nas tylko 70Y na dwóch to tyle ile o wiele gorsze żarcie w hostelu (niestety doszedł do tego jeszcze koszt taksówek po 20 Y).
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (6)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (2)
DODAJ KOMENTARZ
Zosia
Zosia - 2010-07-31 13:54
mmm...orzeszki...przywieś trochę ;p wiesz jak je lubię!!
 
Marcin
Marcin - 2010-07-31 14:27
Ślinka mi pociekła na wzmiankę o jedzonku:p trzeba było nagrać jak wymawia nazwisko Błaszczykowskiego to byśmy się pośmiali:D
 
 
seba673
Sebastian Woźniak
zwiedził 6% świata (12 państw)
Zasoby: 126 wpisów126 146 komentarzy146 1093 zdjęcia1093 0 plików multimedialnych0