W związku, że poprzedniego dnia nic oprócz jazdy pociągiem się nie działo postanowiłem odpuścić wstawienie wpisu z piątku. W sobotę po około 15 godzinach jazdy udało się dotrzeć do Szanghaju. Mimo że postanowiłem sobie, że już dzisiaj zakupię kolejny bilet (tym razem do Shenzhen, które miało być punktem wypadowym do Hong Kongu) po zobaczeniu kolejki do kas postanowiłem odpuścić. Zostało mi, zatem znalezienie odpowiedniego autobusu, który zawiózł by mnie w okolice hostelu. Przyznam się, że było to dosyć trudne, przystanki w Szanghaju są ustawione wokół całego dworca, dlatego dotarcie do tego właściwego (linia nr 64) zajęło mi trochę czasu. Po wejściu do autobusu i zakupie biletu (2Y) mogłem usiąść sobie wygodnie na siedzeniu, oczywiści po uprzednim poproszeniu pani kasjerki o wskazanie mi właściwego przystanku do wyjścia. Po około 20 minutach mogłem opuścić pojazd, według instrukcji przesłanej na maila przez hostel powinienem od tego miejsca iść około 5 minut. Tak też zrobiłem i po wejściu i zakwaterowaniu mogłem sobie chwilkę odpocząć po dosyć męczącej podróży. Jak zwykle długo to nietrwało i postanowiłem pochodzić sobie po mieście. Najbliżej miałem do Bundu, który jest deptakiem położonym na zachodniej stronie rzeki Huangpu. To z tego miejsca rozciąga się niesamowity widok na drapacze chmur w dzielnicy Pudong. Kiedy się tak przechadzałem zagadała do mnie grupka studentów z Chengdu, wybierali się na tradycyjną ceremonię parzenia herbaty. Mimo że wiedziałem, że nie będzie to raczej tania „impreza” zgodziłem się. Po dojściu do właściwego lokalu i zajęciu miejsc zaczęła się ceremonia. Chinka podczas całego rytuału opisywała różne aspekty tych czynności z tym, że oczywiście po chińsku, ale od czego są poznani studenci jak nie od tłumaczenia. Tak więc stwierdzenie, że miałem tłumacza na żywo jest jak najbardziej na miejscu. Mimo że na stole było rozstawionych wiele rodzajów herbat postawiłem sobie, że zostanę do zakończenia tylko pierwszej z ceremonii (oczywiście każda następna dodatkowo płatna). Mimo że zapłaciliśmy 45Y za ten pokaz (od osoby) byłem dosyć zadowolony. Sporo się dowiedziałem o tradycji no i spróbowałem kilu dosyć specyficznych odmian tego niezwykłego napoju. Może teraz po powrocie do domu zacznę bardziej doceniać jego zalety (może). Po rozstaniu się ze studentami z Chengdu postanowiłem udać się do hostelu na krótką drzemkę oraz pranie (tym razem niestety hostel nie posiadał pralni a tylko pralkę, oczywiście płatną 5Y za cykl) a potem, gdy już się ściemni ponownie udać się na Bund (podobno nocą widok jest jeszcze lepszy niż za dnia). Jak postanowiłem tak też zrobiłem i o godzinie 19 byłem z powrotem na nogach. Po dojściu do promenady widok na wieżowce rzeczywiście zapierał dech w piersiach. Co prawda jest to zupełnie inne uczucie niż na przykład w Hua Shan, ale trzeba przyznać, że te wszystkie budynki rozświetlone tysiącami neonów prezentowały się wspaniale. Musze także w ty miejscu dodać, że o tej porze w końcu widać, że Szanghaj to wielkie skupisko ludzi gdzie mieszka ich około 20 milionów. Aby zrobić jakiekolwiek zdjęcie trzeba się niesamowicie napracować przedzierając się przez dziki tłum, oczywiście głównie chińczyków. Po zrobieniu kilku fotek i filmów postanowiłem udać się jeszcze na ulicę Nanjin, jedną z najsłynniejszych w Szanghaju. Nie było Trudo ją znaleźć wystarczyło przyglądać się poprzecznym ulicą i wypatrzyć taką, którą ledwo widać z pomiędzy tłumu chińczyków. Mimo że nie lubię takich miejsc (gdzie ledwo można się wcisnąć) jednak nie darowałbym sobie będąc w Szanghaju nie przejść się po jednej z najdroższych ulic w tym mieście. Oczywiście nie zamierzałem na niej spędzić wieczności, szybkie przejście (oczywiście na ile było to możliwe) pomiędzy drogimi sklepami, między innymi ze sklepem Swarovskiego (zdjęcia na dole) i postanowiłem odbić w lewo i dostać się do hostelu. Podczas wjazdu windą na 4 piętro do środka wszedł chłopak z koszulką z polskiej wystawy na EXPO. Oczywiście Polak i w tym momencie plany się zmieniły i było trzeba ponownie zjechać na dół. Okazało się, że podróżuje także z Pekinu, a Szanghaj jest jego ostatnim większym miastem przed wylotem do Polski. Po jakimś czasie postanowiliśmy skończyć tą miłą rozmowę (dobrze jest co jakiś czas porozmawiać z kimś w ojczystym języku) i wrócić do swoich pokoi. Nareszcie będę mógł się wyspać, uff… (po ponad 40 godzinach bez snu nie licząc kilkuminutowych drzemek w pociągu).