Geoblog.pl    seba673    Podróże    Chiny 2010... i może coś więcej    Shanghai - Shenzhen - Hong Kong
Zwiń mapę
2010
13
sie

Shanghai - Shenzhen - Hong Kong

 
Chiny
Chiny, Shenzhen
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 13264 km
 
Początkowo miałem nie opisywać tego, co zdarzy się podczas jazdy autobusem z Suzhou do Szanghaju a potem pociągiem z Szanghaju do Shenzhen (przejście graniczne z Hong Kongiem). Jednak gdzieś po drodze pomiędzy tymi dwoma ostatnimi miastami postanowiłem zmienić zdanie. Zaczęło się od zakupu biletu autobusowego w Suzhou gdzie spędziłem kilka poprzednich dni. Na dworzec autobusowy udało mi się dotrzeć już około godziny 7 rano. Jak na mnie, wstanie o 6 jest naprawdę niezwykłym wyczynem. Bilet kupiłem bez problemu na 8:30 a więc zostało mi trochę więcej niż godzina czekania. Gdy dotarłem do poczekalni musiałem jeszcze tylko okazać swój paszport. Spotyka mnie coś takiego już po raz drugi przy jeździe w kierunku Szanghaju. W takim przypadku stosowane są specjalne procedury łącznie ze spisaniem danych z dokumentu tożsamości. Po tych czynnościach pozostało mi jedynie czekanie na odjazd autobusu. Tuż przed odjazdem drzwi poczekalni się otworzyły i można było wsiąść do pojazdu. Tym razem w porównaniu do trasy z Szanghaju miejsca były numerowane, tak więc nie było przepychanek przed drzwiami i zdobywania najlepszych miejsc siedzących. Sama droga z Suzhou przebiegła bezproblemowo. Na uwagę zasługuje też fakt (tutaj była dla mnie dosyć miła niespodzianka), że autobus nie przyjeżdżał na północny dworzec autobusowy a na południowy. Było to dla mnie zaskoczeniem, ponieważ do Suzhou jechałem właśnie z północnego dworca. Ale tak jak wspomniałem była to miła niespodzianka gdyż bilet kolejowy miałem właśnie z południowego dworca kolejowego. Po dotarciu na miejsce musiałem się jedynie przedostać do poczekalni (w międzyczasie zjadłem sobie coś na kształt obiadu z tym, że bardzo wczesnego bo o godzinie 10). Południowy dworzec kolejowy w Szanghaju robi naprawdę niesamowite wrażenie. Ogromny, nowoczesny i bardzo sprytnie przemyślny. Cały budynek ma kształt koła, z jednym pierścieniem zewnętrznym, na który składają się restauracje, sklepy z jedzeniem oraz bramki kontroli bagażu. W centralnej jego części znajduje się wielka poczekalnia, do której można dostać się kilkoma wejściami. Wejścia te są przyporządkowane do odpowiednich pociągów odjeżdżających z peronów znajdujących się pod dworcem. Po dotarciu do poczekalni spojrzałem na zegarek i okazało się, że mam jeszcze około półtorej godziny czekania. Jak wcześniej wspominałem nie udało mi się zdobyć na tą podróż ani biletu z miejscami leżącymi ani nawet z siedzącymi. A czekała mnie przecież 18 godzinna podróż. Korzystając z okazji postanowiłem sobie zakupić składany stołeczek (o bardzo sprytnej konstrukcji), to na wypadek gdyby nie udało mi się zdobyć miejsca siedzącego. O godzinie 12 czyli pół godziny przed odjazdem drzwi na peron zostały otwarte i mogłem udać się razem z tłumem chińczyków (99,99 %) do pociągu. Odszukałem swój wagon i wszedłem do środka. Korzystając z nabytego doświadczenia podczas poprzednich podróż pociągami w Chinach. Tym razem dostał się do środka wagonu, jako jeden z pierwszych. Wrzuciłem swój plecak na górna półkę i zająłem miejsce siedzące na chybił trafił. Myślałem, że uda mi się na nim dotrwać kilka godzin, czas płynął ludzi przybywało, ale nikt nie chciał mnie wyrzucić z zajętego miejsca. Nagle, gdy pociąg miał już ruszać do środka wszedł Chińczyk z dzieckiem (jakieś 10 lat) no i niestety to było na tyle, jeśli chodzi o siedzenie w tym pociągu. Mimo kupionego stołeczka wiedziałem, że nie będzie to łatwa podróż. I tak też się okazało, kilka razy dosłownie na kilka minut udawało mi się skorzystać z uprzejmości właśnie tych osób, przez które musiałem zrezygnować z siedzenia. Mimo że jest to trasa dość popularna wśród obcokrajowców wzbudzałem dosyć spore zainteresowanie w przedziale. Największą atrakcją było danie dziecku monet z naszego kraju. Każdy chciał obejrzeć nasze polskie złotówki. Zaczęły się nawet pytania z skąd jestem. No ale jak to zwykle bywa u Chińczyków po usłyszeniu nazwy polska, większość coś o niej słyszała, ale gdzie jest to już nikt nie potrafił wskazać. Mijały godziny (bardzo powoli) i postanowiłem złożyć sobie swój malutki stołeczek. W tym miejscu chciałbym powiedzieć, że w wagonie jest około 120 miejsc siedzących (dodatkowo około 50 stojących), po 5 miejsc w każdym rzędzie, dwa po jednej stronie i 3 po drugiej. Pomiędzy nimi jest wąski korytarz, na którym to właśnie postanowiłem się rozłożyć. Szczerze powiedziawszy takie siedzenie, jakiego doświadczyłem wcale nie jest mniej męczące od stania. Co próbowałem zamknąć oczy lub troszkę rozprostować nogi już musiałem się podnosić lub przesuwać, bo właśnie jakiś chińczyk chciał przejść. Każdy wagon ma na jednym końcu toaletę a na drugim samowar (czy jak to się nazywa) z gorącą wodą. Tak więc można powiedzieć, że byłem między młotem a kowadłem. Chińczycy są narodem, który bardzo często je, tak też jest w pociągach, a niestety dla mnie, najpopularniejsze są chińskie zupki. Nie może być przecież inaczej. A co jest najważniejszym składnikiem takiej zupki (oprócz makaronu)? Właśnie gorąca woda, znajdująca się na końcu korytarza. Wracając do mojego siedzenia, na pewno nie skłamię w tym miejscu, jeśli powiem że średnio, co około minutę jakiś chińczyk potrzebował właśnie zrobić sobie zupkę. Uff... Po kilku godzinach takiego siedzenie, wstawania, ustępowania, przepychania byłem naprawdę zmęczony. W nocy sytuacja się trochę poprawiła. Przecież nawet chińczycy muszą kiedyś spać, a wiadomo, że jak ktoś śpi to nie je. Kilka następnych (nocnych godzin) minęło trochę spokojniej, by nad ranem scenariusz zaczął się powtarzać. Kiedy zbliżaliśmy się do Shenzhen po 19 godzinach było mi naprawdę już wszystko jedno. Niektórzy chińczycy, zwłaszcza ci starsi (około 60 lat) kładli się nawet na podłodze pomiędzy nogami innych, no ale przynajmniej się wysypiali (tak mi się przynajmniej zdaje, może warto tego spróbować następnym razem). Gdy dojechaliśmy do Shenzhen większość osób z wagonu najprawdopodobniej udała się do swoich domów lub do miejsc, w których mogli sobie odpocząć. Natomiast, jeśli chodzi o mnie to wiedziałem, że przyjazd do Shenzhen będzie oznaczał tylko to, że może za 3-4 godziny wreszcie położę się spać. Czekała mnie natomiast jeszcze dosyć długa droga do tego błogiego stanu. Najpierw musiałem kupić sobie bilet do następnego miasta (tym razem Kunming). Chciałem to zrobić już teraz mimo planowanego wyjazdu za około 4 dni. Nie chciałem przecież skończyć tak jak dzisiejszego dnia (19 godzin jazdy „bez trzymanki”). Podchodząc do kas biletowych serce zaczynało mi coraz szybciej bić. Dostanę miejsca leżące, siedzące a może ponownie będę się musiał niemiłosiernie męczyć w czasie drogi. Wreszcie udało mi się dostać do okienka, grzecznie poprosiłem o bilet do Kunming i o miejsca leżące. W tym momencie pani kasjerka zrobiła dziwną minę, już myślałem, że nie dostanę leżanki. Ale nie, chodziło o coś zupełnie innego, bilet z miejscami leżącymi można było kupić, problem był jedynie z miastem startowym. Okazało się, że pociągi do Kunming nie odjeżdżają z Shenzhen, ale z Guangzhou (Kanton). Nie było, co się zastanawiać i brać to, co jest a potem martwić się o dojechanie na miejsce. W końcu podróż z Kantonu do Kunming mimo „tylko” 1600km będzie trwała około 25 godzin. Po zakupie biletu udałem się do następnych kas (regionalnych) gdzie dowiedziałem się, że nie ma problemu z zakupem biletu z Shenzhen do Guangzhou w dniu wyjazdu. Małym problemem jest tylko cena 80Y, ale za to podróż będzie dosyć szybka, bo z maksymalną prędkością 320 km/h. Na tej trasie kursuje, bowiem pociąg CRH (mogę się mylić jeśli chodzi o skrót). Kolejną rzeczą, którą miałem jeszcze dzisiaj zrobić było oczywiście dostanie się do Hong Kongu. Ale za nim to nastąpiło trzeba było odstać swoje, najpierw przy kontroli paszportowej opuszczając Chiny (około 20 minut) a potem jeszcze pół godziny przy wjeździe do Hong Kongu. Wspomnę tylko, że w tym momencie zegarek pokazał godzinę 10, znaczyło to że jestem już na nogach, bez snu 28 godzin. Około godziny 10:30 w końcu dotarłem do Hong Kongu. Trzeba jeszcze było się dostać do pociągu (MTR) kursującego do centrum miasta, co zajęło mi kolejne 40 minut. Następnie znalezienie hostelu, zakwaterowanie i wreszcie mogłem się położyć spać. Tutaj film mi się urwał. (Opis pierwszych godzin w Hong Kongu jak i pierwszych wrażeń z tego miasta w tekście z następnego dnia)
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
Zosia
Zosia - 2010-08-22 09:36
coś na kształt obiadu... :)
 
 
seba673
Sebastian Woźniak
zwiedził 6% świata (12 państw)
Zasoby: 126 wpisów126 146 komentarzy146 1093 zdjęcia1093 0 plików multimedialnych0