Skoro świt byłem spakowany i gotowy do wyjazdu z Kunming. Zgodnie z wczorajszymi ustaleniami spotkałem się w recepcji hostelu z poznanymi francuzami. Po wykwaterowaniu udaliśmy się na jedną z większych ulic i zaczęliśmy poszukiwania taksówki, która zabrała by nas na dworzec autobusowy. Nie minęło pięć minut a koło nas zatrzymała się jedna z taryf. Szybko wsiedliśmy do środka i ruszyliśmy w drogę. Przedzieranie się do południowego dworca autobusowego trwało około jednej godziny, tak jak już wspomniałem wczoraj pokusiliśmy się o droższy środek transportu niż autobusy miejskie (czas jazdy około 2 godzin). Gdy dotarliśmy do dworca bez problemu udało się znaleźć właściwy autobus i zająć wcześniej zarezerwowane miejsca. Korzystając z okazji wspomnę, że jeszcze kilka lat temu w Kunming dworce autobusowe były rozlokowane bliżej centrum, dzięki czemu dotarcie do nich nie zajmowało dużo czasu i było dosyć tanie. Minusem było oczywiście to, że gdy już się wsiadło do jednego z autobusów dalekobieżnych czas wyjazdu z miasta był bardzo długi. Dlatego też zdecydowano się na przeniesienie wszystkich dworców na obrzeża miasta. Doświadczyłem już dojazdów między innymi do dworca wschodniego (wyjazd do Shilin), zachodniego (Dali) i tym razem do południowego. Autobus ruszył z lekkim 5 minutowym opóźnieniem, początkowo trasa była dosyć monotonna bo przebiegająca drogą szybkiego ruchu. Jednak po kilku godzinach zboczyliśmy z niej i wjechaliśmy na drogi górskie. Dopiero tutaj rozpoczęła się ciekawa jazda. Jak to bywa w górach podziwialiśmy przepiękne krajobrazy, wioski oraz oczywiście tarasy ryżowe. Po prostu coś przepięknego. Jednak to, co oglądaliśmy przez okno podczas ostatniej godziny jazdy było naprawdę niesamowite. Wspinanie się po stromych drogach z niezliczoną ilością zakrętów, które każdemu dostarczały sporą dawkę adrenaliny (nawet Chińczykom). Do Xinje (tak nazywała się miejscowość, do której dojeżdżały autobusy) udało się dotrzeć po około siedmiu godzinach jazdy. Gdy wysiedliśmy z autobusu czekał na nas kierowca, z którym mieliśmy się udać do wcześniej zarezerwowanego Guesthousu (Sunny Guesthouse) znajdującego się w wiosce Duoyishu. Droga, którą pokonaliśmy rozklekotanym minibusem zajęła nam około 50 minut. W tym miejscu wyprzedzę trochę fakty i powiem, że za transport na trasie Xinjie – Duoyishu zapłaciliśmy 60Y (na trzy osoby), Niemcy których spotkaliśmy następnego dnia za tą samą trasę zapłacili 100Y, natomiast transport w drodze powrotnej załatwiony przez właścicielkę Guesthousu 40Y. Wracając do chronologicznego przebiegu zdarzeń, gdy dotarliśmy do wioski docelowej czekała na nas przesympatyczna (ta informacja zgadzała się z przewodnikiem) właścicielka Guesthousu (przeniosła się w te rejony kilka lat temu z innej Chińskiej prowincji). Po sympatycznym przywitaniu udaliśmy się za nią do naszego lokum. Aby się do niego dostać musieliśmy przejść przez prawie całą wioskę. Gdy dotarliśmy na miejsce widok jaki ujrzeliśmy naprawdę nas ucieszył. Z tarasu, na którym mogliśmy sobie usiąść i odpocząć rozciągał się niesamowity widok na tarasy ryżowe. Z niecierpliwością oczekiwaliśmy następnego dnia, kiedy to będziemy mogli udać się na trekking pomiędzy nimi do wiosek mniejszości etnicznych (no, ale to dopiero następnego dnia). Po zakwaterowaniu czekała już na nas prawdziwa domowa, wiejska kolacja (sami widzieliśmy jak była przygotowywana). Oczywiście nie mogło zabraknąć ryżu (tym razem czerwonego) sporej ilości Świerzych warzyw, mięsa oraz niesamowicie dobrej herbaty. Długo by wymieniać powiem tylko, że tak dobrego posiłku nie jadłem już od dawna. Początek naszego pobytu nastrajał optymizmem, no może końcówka dnia nas trochę zmartwiła gdyż pojawiły się chmury i zaczął padać deszcz. Ale mimo to mieliśmy sporo nadziei, że jutrzejszy dzień będzie pogodny i ciepły, wręcz idealny do zrealizowania naszego planu. Na koniec wspomnę jeszcze tylko że za 40Y. dostałem dorma czteroosobowego który przez cały pobyt w Duoyishu był tylko i wyłącznie do mojej dyspozycji.