Pierwszego dnia w Hanoi obudziłem się zaledwie po czterech godzinach snu. Jednak jak na mnie czułem się dosyć wypoczęty i wyspany. Już wcześniej wiedziałem, że miasto to nie ma zbyt wiele do zaoferowania, jeśli chodzi o zwiedzanie dlatego zbytnio nie śpieszyłem się wstaniem z łóżka. Przed opuszczeniem hostelu wziąłem jeszcze zimny prysznic (po nocy spędzonej w pociągu jak znalazł) i udałem się do recepcji po swój paszport. Między piętrami (dorm na 4 piętrze) przypomniałem sobie slogan reklamowy tego hostelu (śniadania za darmo, piwo za darmo, Internet za darmo). Gdy dotarłem na pierwsze piętro rzeczywiście pierwszym pytaniem spotkanego tam Wietnamczyka było czy do śniadania chcę kawę czy herbatę. W związku z tym, że kawy nie piję zażyczyłem sobie ten drugi napój. Nie minęły 3 minuty a przed sobą miałem naszykowane jedzenie. Co prawda nie było ono zbyt wymyślne, ale za darmochę spora bułka z dżemem i masłem w zupełności na rozpoczęcie dnia wystarczała. Po wyjściu z hotelu udałem się do pierwszego miejsca wartego zobaczenia, była to znajdująca się około 150 na południe katedra (jej dzwony na momenty obudziły mnie dzisiejszego ranka). Niestety wejście było zamknięte, nie pozostało mi nic innego jak zrobienie kilku zdjęć i udanie się dalej. Kolejnym miejscem było stare więzienie zaaranżowane na muzeum. Muszę przyznać, że zrobiło ono na mnie dosyć spore wrażenie. Budynek ten służył, jako więzienie zarówno francuzom podczas okupacji jak i w późniejszym czasie Wietnamczykom, którzy przetrzymywali tutaj Amerykańskich pilotów zestrzelonych podczas wojny wietnamskiej. Przesiadywał tutaj także kandydujący kilka lat temu na prezydenta Stanów Zjednoczonych John Mc Cain. Przeglądając mapę Hanoi w przewodniku zauważyłem, że nieopodal znajduje się kino, przyznam się szczerze, że nabrałem wielkiej ochoty na obejrzenie jakiegoś filmu na dużym ekranie. Niestety jak się spodziewałem filmy były wyświetlane tylko w języku Wietnamski (A przed wejściem miałem jeszcze trochę nadziei, że wietnamskie będą tylko napisy. No cóż nie było, co rozpaczać tylko zrezygnować z tego pomysłu i udać się dalej. W drodze powrotnej obszedłem jezioro Kiem (niczym szczególnym nie zachwyciło) a potem udałem się do „Old Quarter”. Stare zabudowania rzeczywiście odróżniały tą część miasta od reszty. Znajdowało się tutaj mnóstwo agencji turystycznych (dosłownie, co kilkanaście metrów) oferujących wyjazdy do Sapy i Halong Bay (gdzie zamierzam się udać indywidualnie bez pośredników). Oczywiście nie mogło także zabraknąć olbrzymiej ilości wszelkich punktów gastronomicznych, od restauracji zaczynając a na ulicznych grillach kończąc. Tutaj także postanowiłem zjeść obiad a po nim udać się na odpoczynek o hostelu. Po około 3 godzinach sjesty do dorma wprowadziła się dwójka Anglików, z którymi postanowiłem razem udać się zjeść kolację. Jak się okazała poszukiwanie odpowiedniego lokalu(z niskimi cenami) zajęło nam około 90 minut. W związku z tym, iż Anglicy udając się do Hanoi w pewnym momencie sporo przepłacili za taksówkę założyli sobie, że dzisiejszego dnia mają już sporo ograniczony budżet (stąd dosyć długie poszukiwania miejsca na zjedzenie kolacji). Gdy udało nam już się jakąś znaleźć i gdy już naprawdę porządnie zgłodniałem na posiłek, który sobie zamówiłem czekałem aż 40 minut (no ale na szczęście, przynajmniej okazał się smaczny).
Zapomniałbym opisać to, co bardzo istotne w czasie przebywania w Hanoi. O przechodzeniu przez ulicę w tym mieście krążą niesamowite opowieści. Większość z nich niestety to prawda. Na ulicach jeździ niesamowita ilość skuterów. Ale to, co działo się wieczorem dzisiejszego dnia… (Hanoi obchodzi w tym roku 1000 lecie swojego istnienia, a najbardziej intensywne dni świętowania przypadają właśnie na początek września). Decydując się na przejście przez ulicę trzeba to zrobić bez momentu zawahania. Gdy już się zacznie nie można zawrócić tylko iść przed siebie. Wietnamczycy od najmłodszych lat uczą się jazdy na jednośladach, więc niestety w tym momencie trzeba się zdać na ich umiejętności. Prawdę powiedziawszy odkąd. zawitałem do Azji to zarówno w Chinach jak i tych kilku spędzonych w Wietnamie dni, mimo ogromnej ilości skuterów nie zauważyłem do tej pory żadnego wypadku z ich udziałem.