Dzisiejszy dzień miał stać pod znakiem przejażdżki Bamboo Trainem. Po wczesnej pobudce (7:30) i niewielkim śniadaniu udałem się na prowizoryczną stację. Gdy dotarłem na miejsce okazało się, że pierwszy pociąg odjeżdża dopiero o 10 a nie tak jak zostałem wczoraj poinformowany o 8:00. Nie pozostało mi nic innego jak udać się z powrotem do Guesthousu (1km w jedną stronę), odczekać około półtorej godziny i ponownie wrócić na stację. Jak zaplanowałem tak też zrobiłem. W tym miejscu oczywiście czuję się zobowiązany wytłumaczyć, czym jest ten tajemniczy Bamboo Train. Najprościej mówiąc jest to platforma o wymiarach około 4x2 m umieszczona na dwóch osiach z niewielkimi kołami przystosowanymi do poruszania się po zwykłych torach. Na platformie oprócz „kierowcy” i pasażerów znajduje się także niewielki silnik służący oczywiście do napędzania tego dziwnego tworu. Najciekawsze w podróżowaniu takim „pociągiem” jest to, iż Bamboo Trainy jeżdżą przeważnie po jednotorowych trasach. W takim przypadku przy spotkaniu dwóch tradycyjnych pociągów pojawia się duży problem, bez bocznych torów niestety nie ma szans, aby się wyminęły. Bamboo Train posiada natomiast bardzo specyficzną konsytuację, która pozwala na zdemontowanie platformy i „zdjęcie” całego pociągu poza torowisko. Gdy cała operacja dobiegnie końca (czas jest zależny od ilości osób i innych towarów znajdujących się na platformie) oczekujący pociąg może bez problemu przejechać, gdy już to zrobi pierwszy z pociągów jest ponownie umieszczany na torowisku i może kontynuować swoją jazdę. Oczywiście kierowca sam nie dałby rady udźwignąć całej platformy tak, więc w całą operacje włączają się także pasażerowie w myśl znanego powiedzenia „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”. Dobra.. dość tej teorii, czas na dalszy opis mojego dzisiejszego dnia. Po około 15 minutach oczekiwania, na „stację” …
Kambodżańska stacja Bamboo Train – miejsce, w którym zatrzymuje się wspomniany pociąg, nie posiada peronów, kas biletowych ani poczekalni. Hmm… chociaż po dłuższym zastanowieniu za poczekalnie można uznać okoliczne „lokale gastronomiczne”.
… przyjechał pierwszy skład pociągu a zaraz po nim kolejne cztery, oczywiście wszystkie wyładowane po brzegi podróżnymi (tylko lokalna społeczność) i najprzeróżniejszymi towarami. Gdy pociągi zostały rozładowane mogłem w raz z resztą pasażerów usiąść na platformie (deski i bambusy). Muszę przyznać, że podróżowanie takim „tworem” było średnio wygodne. Sporo ludzi, towarów a do tego przez cały czas trzeba siedzieć na dosyć dziurawej podłodze albo w siadzie skrzyżnym albo, gdy jest trochę więcej miejsca wypróbowywać „inne” wygodniejsze pozycje (moja zmieniała się dosłownie, co kilkanaście minut). Mówiąc wprost po dwóch godzinach jazdy tyłek tak mnie bolał, że marzyłem tylko, aby w końcu dojechać do wioski docelowej (Chheu Tom). Mimo dosyć sporego minusa, o którym wspomniałem cała podróż dostarczyła mi naprawdę sporo wrażeń. Już samo siedzenie dosłownie 30cm nad torowiskiem sprawia, że podróż jest naprawdę niepowtarzalna. Do tego dochodzą jeszcze niesamowite Kambodżańskie widoki, zielone pola (większość zalana wodą), pasące się na nich bawoły wodne oraz oczywiście mijane, co jakiś czas wioski, głównie z drewnianymi zabudowaniami. Podczas dwu godzinnej podróży pokonaliśmy około 40km w tym czasie kilka razy się zatrzymując zabierając nowych pasażerów jak i „pozbywając” się starych. Kierowca/kierownik Bamboo Traina musiał mieć oczy dookoła głowy, kilka razy zdarzyło się, że tuż przed pociągiem pojawiało się stado bawołów (nie chcę o tym myśleć, co by było gdybyśmy nie zdążyli się w porę zatrzymać lub przyhamować). Już w czasie dojazdu do Chheu Tom dwa razy napotkaliśmy na inne Bamboo Trainy przemieszczające się w przeciwnym kierunku. Za pierwszym razem na szczęście udało się trafić w miejsce, w którym był położony kilkunastometrowej długości drugi tor, na którym poczekaliśmy dopóki drugi z pociągów nie przejechał. Za drugim razem natomiast pociąg zbliżający się z naprzeciwka niestety musiał zostać zdemontowany. Wreszcie po raz pierwszy tego dnia mogłem zobaczyć „operację” wymijania dwóch Bamboo Trainów. Gdy dotarliśmy do Chheu Tom niestety miałem tylko pół godziny czasu na zwiedzenie tej wioski (zgodnie z umową miałem się zabrać tym samym pociągiem w drogę powrotną, gdyż był on ostatnim, który jechał w kierunku Pursat). Wioska była zupełnie inna od tych, które widziałem do tej pory. Położona nad rzeką posiadała jedną utwardzoną piaskową drogę, wzdłuż której znajdowało się sporo warsztatów usługowych (głównie zabudowa drewniana). Gdy przechadzałem się pomiędzy budynkami niestety pogoda zaczęła się pogarszać, po słonecznym, wręcz upalnym poranku teraz zaczynało powoli kropić a do tego z oddali było słychać grzmoty piorunów. Gdy wróciłem do swojego pociągu, był już gotowy do drogi, załadowany chyba jeszcze w większym stopniu niż poprzednio. Niestety, gdy ruszyliśmy rozpadało się na dobre, tak jak wspomniałem konstrukcja tego tworu jest dosyć prosta a to oznaczyło, że nie było żadnego daszku, pod którym można byłoby się schować (tak przynajmniej myślałem). Nic bardziej mylnego, „daszek” był w postaci przeźroczystej folii zakrywającej cały pociąg (no może prawie cały, uzależnione było to od tego, które osoby siedzące po przeciwległych stronach platformy przeciągną więcej folii na swoją stronę). Jednak po kilku minutach sytuacja z folią się ustabilizowała i aby nie zmoknąć wszyscy pasażerowie musieli wspólnie pracować i podtrzymywać to prowizoryczne schronienie przed deszczem. Przyznam się szczerze, że ta część podróży nie była zbyt przyjemna, na szczęście po około godzinie (tylko godzinie) przestało padać i pokazało się słońce, momentalnie podnosząc temperatura (jak dla mnie, było to wyśmienicie, ponieważ mimo „daszku” byłem cały przemoczony). W związku z nieprzewidzianymi opadami deszczu oraz tym, że w czasie drogi powrotnej musieliśmy dwa razy „zdejmować” nasz pociąg z torów (oczywiście też pomagałem w demontażu) droga powrotna zamiast dwóch godzin zajęła nam około trzech. Na koniec wspomnę tylko, że na dosyć małej powierzchni, jaką dysponował Bamboo Train (przezwany na Bamboo Rain) pod koniec podróży znajdowało się około 20 osób (kilkoro dzieci) oraz dwa motocykle. Gdy wróciliśmy do Pursat po tej niezwykłej przygodzie udałem się bezpośrednio do Guesthousu na odpoczynek, zapominając nawet o tym że byłem potwornie głodny. Na zasłużony posiłek udałem się dopiero około godziny 18, tuż po dwu godzinnej drzemce. Jutrzejszego dnia zamierzam (chyba że pogoda nie pozwoli) dostać się do położonej jakieś 36-47km od Pursat pływającej wioski. A dlaczego taka różnica w odległości? Właśnie dlatego że jest to pływająca wioska która zmienia swoje położenie zależnie od pory roku (deszczowej albo suchej).