Plan na dzisiejszy dzień wyglądał następująco: Z samego rana chciałem udać się do położonej około 40 km od Pursat pływającej wioski Kompong Luong a po powrocie do miasta wsiąść do autobusu, który zabrałby mnie do Battambang. Przyznam się szczerze, że dosyć długo zastanawiałem się czy „opłaca” mi się odwiedzić tą niesamowitą wodną wioskę. Na niekorzyść przemawiały głównie koszty takiej eskapady, opłacenie kierowcy skutera a na miejscu przydałoby się jeszcze wynająć łódź (w końcu, co to za przyjemność, oglądanie pływającej wioski z brzegu). Na domiar złego, gdy rano wstałem i wyjrzałem przez okno pogoda nie napawała optymizmem, niebo było zachmurzone i było to tylko kwestią czasu, kiedy zacznie padać. Mimo wielu wątpliwości zdecydowałem się jednak na podjęcie ryzyka. Po uzgodnieniu ceny z poznanym kilka dni temu kierowcą skutera udaliśmy się do Kompong Luong. Przejechanie całej trasy z Pursat zajęło nam około 45 minut, droga była dosyć przyjemna (asfaltowa) nie licząc drobniutkiego deszczu, który pojawił się jakieś 10km przed wioską. Gdy dojechaliśmy na miejsce pierwsze, co zrobiłem to zacząłem wypytywać o ceny rejsu po wiosce. Łodzie turystyczne, które oczekują tuż przy drodze dojazdowej kosztowały 5$ za około godzinny rejs. Taka cena była dla mnie dosyć mało satysfakcjonująca, udałem się, więc trochę dalej i podpytałem o coś tańszego. Udało mi się znaleźć transport, za 3$ ale po wejściu do dosyć małej łódeczki i przepłynięciu dosłownie kilku metrów zrezygnowałem z takiego rozwiązania (zbyt ryzykownena). Na domiar złego z oddali dobiegały nieprzyjemne odgłosy piorunów, co dodatkowo potwierdziło słuszność mojej decyzji o pozostaniu na suchym lądzie. Wróciłem, więc do kierowcy i razem z nim usiadłem sobie w jednym z pobliskich lokali gastronomicznych. Po kilku minutach nastąpiło istne oberwanie chmury wraz z wyładowaniami atmosferycznymi (dobrze, że nie wsiadłem do tej małej łódeczki). Po około godzinie czekania powoli zaczynałem wątpić czy uda się dzisiaj wypłynąć, co prawda lodź za 5$ posiadała niewielki daszek, ale cały czas martwiła mnie dosyć wysoka cena (za nic nie dało się utargować mniej). Po następnych kilku minutach sytuacja się jednak dramatycznie zmieniła, na horyzoncie pojawiło się niebieskie niebo (nadal padał deszcz, ale nie tak intensywny) do tego przyjechały dwie turystki z Holandii. Dzięki temu mogliśmy razem wynająć jedną łódź na spółkę, jednak w takim przypadku rejs nie kosztował 5$/3 a 9$/3 (takie panują tutaj zasady). Było to jednak i tak mniej niż gdybym zdecydował się na samodzielne wynajęcie łódki. Odczekaliśmy jeszcze kilka następnych minut i wsiedliśmy na naszą łajbę. Mimo że kilka pływających wiosek już widziałem w trakcie tej podróży to jednak Kompong Luong była zdecydowanie największa z nich wszystkich. Powoli przemieszczając się pomiędzy pływającymi domami, sklepami, warsztatami usługowymi nie mogłem się nadziwić temu, co widziałem. Tak jak w normalnym mieście (na suchym lądzie) można był znaleźć tutaj dosłownie wszystko, nie brakowało nawet kościoła, posterunku policji czy szkoły. Spore wrażenie robiły także pływające stacje benzynowe. Po około godzinnym rejsie wróciliśmy na stały ląd gdzie czekał na mnie mój kierowca. Gdy wróciliśmy do Pursat okazało się, że mój autobus odjeżdża za jakieś 15 minut (pierwszy raz zdarzyło mi się, że miałem wykupiony bilet inblanco, bez godziny odjazdu), nie pozostało mi nic innego jak szybko się spakować i po wykwaterowaniu wsiąść do autobusu. Gdy dotarliśmy do Battambang po około półtorej godzinie od razu udałem się do upatrzonego hotelu (Royal hotel). Początkowo cena za pokój wynosiła, 5$ co średnio mnie satysfakcjonowało, udało mi się jednak zmniejszyć ją do 4$. Tego dnia byłem już tak zmęczony, że zdecydowałem się na dosyć wczesne położenie spać tuż po obfitej kolacji.