Geoblog.pl    seba673    Podróże    Chiny 2010... i może coś więcej    Polowanie (z aparatem) na delfiny Irrawaddy
Zwiń mapę
2010
03
paź

Polowanie (z aparatem) na delfiny Irrawaddy

 
Kambodża
Kambodża, Sâmbor
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 18484 km
 
Jak wspomniałem w poprzednim poście dzisiejszego dnia miałem zamiar odwiedzić między innymi miejscowości Kampi gdzie po zabraniu się na łódź chciałem zobaczyć bardzo rzadkie delfiny rzeczne (Irrawaddy). Jeszcze kilkadziesiąt lat temu żyło ich podobno w Mekongu kilkaset, jednak zanieczyszczenie tej jednej z największych rzek Azji oraz nielegalne połowy sprawiły, że do dnia dzisiejszego ostało się ich dosłownie kilkadziesiąt sztuk. Podobno w Kampi żyje ich około dwudziestu. Aby dostać się na miejsce, zdecydowałem się pierwszy raz w Kambodży i prawdopodobnie ostatni (jutrzejszego dnia chcę przekroczyć granicę z Laosem) wypożyczyć skuter. Nie było z tym najmniejszych problemów, z właścicielem Guesthousu, od którego wypożyczyłem sprzęt ustaliłem, że w zależności, o której godzinie zdecyduję się wrócić zapłacę od 3 do 5$, oczywiście zakup benzyny we własnym zakresie. Tak więc z samego rana, bo już o godzinie 8:30 byłem gotowy do jazdy. Był tylko jeden mały problem, do tej pory wypożyczałem jedynie maszyny z automatyczną skrzynią biegów, niestety tutaj takiego komfortu nie miałem. Na szczęście po krótkim szkoleniu udało mi się opanować taki skuter i mogłem ruszyć w drogę. Co prawda mój środek transportu nie był tak wypasione jak te wypożyczane choćby na Cat Ba czy w Hue (latające we wszystkie strony lusterka, niedziałający pierwszy bieg oraz kilka innych mniej przydatnych rzeczy), ale najważniejsze, że dało się jechać. Do Kampi dotarłem po około pół godzinie, droga była nadzwyczaj dobra tak, więc nie napotkałem żadnych problemów. Gdy zatrzymałem się na parkingu gdzie można było zorganizować sobie wypłynięcie na Mekong od razu podbiegła do mnie osoba sprzedająca bilety. Gdy powiedziała mi kwotę, jaką muszę zapłacić byłem w szoku. Przewodnik wspominał, że w zależności od ilości osób na łodzi cena powinna wynosić od 2 do 3$ w porze suchej i od 3 do 5$ w porze deszczowej. Oczywiście nastawiałem się maksymalnie na te 5$ (pora deszczowa jeszcze się nie skończyła), ale 9$ które usłyszałem wprawiły mnie w lekkie zakłopotanie. Początkowo miałem zamiar zrezygnować z tej przyjemności jednak z drugiej strony przyjechałem tutaj głównie po to, aby zobaczyć delfiny. Co prawda istniała możliwość lekkiego obniżenia kosztów wynajęcia łodzi, do 7$ ale musiałem znaleźć jeszcze, co najmniej dwie inne osoby, które złożyły by się na transport. Gdy po około pół godzinie czekania nikt jednak się nie zjawił zdecydowałem, że niestety ale będę musiał zrezygnować z możliwości zobaczenia tych przepięknych ssaków. Już wsiadałem na mój skuter, gdy na parking przed kasami biletowymi podjechały dwa Tuk Tuki, jak się okazało byli to turyści z Niemiec i Anglii. Czym prędzej podbiegłem do nich i spytałem o możliwość zabrania się na łódź razem z nimi (bez problemu się zgodzili). Tak więc, mimo że koszty były nadal wysokie zdecydowałem się jednak zapłacić za bilet. Po następnych 15 minutach wsiedliśmy na łódź i wypłynęliśmy na wody Mekongu. Początkowo płynęliśmy tuż przy brzegu gdzie prąd był najmniejszy, aby po kilku następnych minutach odbić na środek rzeki. Gdy powoli zaczęliśmy dopływać w miejsce gdzie powinny się pojawić delfiny „kapitan” naszej łodzi wyłączył silnik i wszyscy w ciszy i skupieniu zaczęliśmy wpatrywać się w wodę. Było to naprawdę niesamowite uczucie, kiedy nagle wszystko ucichło (silnik łodzi, rozmowy) został tylko lekki szum wód Mekongu. Mijały kolejne minuty i wszyscy z niecierpliwością wyczekiwali momentu, kiedy te przepiękne ssaki wreszcie się pokażą. Nagle na horyzoncie jakieś 200 metrów dalej zauważyliśmy wyłaniające się z wody szare delfiny. Kapitan, czym prędzej ponownie włączył silnik i po kilu minutach dotarliśmy w to miejsce. Tutaj sytuacja się powtórzyła, silnik został wyłączony i ponownie w skupieniu wyczekiwaliśmy pojawienia się tych rzadkich stworzeń. Nagle tuż przy naszej łodzi, dosłownie z 10 metrów dalej ujrzeliśmy( i usłyszeliśmy) pierwszy raz z tak bliska delfiny Irrawaddy. W tym miejscu muszę wspomnieć, że stworzenia te wbrew temu, co można było by przypuszczać (znając zachowanie delfinów morskich) nie wyskakują z wody a tylko dosłownie na 2-5 sekundy wynurzają się na powierzchnie po czym ponownie nurkują w mętnych wodach Mekongu. Nasze polowanie (z aparatami) na te stworzenia trwało około godziny, podczas której udało się dosłownie kilka razy je zobaczyć. Jednak momenty, w których do tego dochodziło dostarczały nam niesamowitych emocji. Sześć osób na pokładzie łodzi w ciszy obserwujące to, co działo się dookoła, gdy ktoś tylko zauważył coś niezwykłego zaraz dawał znać reszcie i wtedy wszyscy razem wpatrywaliśmy się w to samo miejsce. Po około 1,5 godzinie musieliśmy niestety wracać do przystani. Jeśli chodzi o mnie to muszę przyznać, że byłem niesamowicie zadowolony z takiego przeżycia. Niestety biorąc pod uwagę niewielką ilość tych ssaków w Mekongu jak i ciągle wzrastające zanieczyszczenie tej rzeki prawdopodobnie za kilkanaście lat, (jeśli się nic nie zmieni) zwierzęta te bezpowrotnie wyginą. Gdy stanąłem na suchym lądzie miałem do wyboru dwie opcje, albo udać się powrotem do Kratie albo dalej na północ do wioski Sambor. W związku z tym, iż zatankowałem dwa litry paliwa a zużycie okazało się dużo mniejsze niż te, które miałem podczas jazd skuterami w Wietnamie miałem jego wystarczającą ilość, aby dojechać do kolejnego mojego celu i potem wrócić do Kratie. Jazda do Sambor dostarczyła mi kolejnych niesamowitych wrażeń. Droga prowadziła prawie cały czas nad Mekongiem (niestety nie była tak dobra jak ta prowadząca do Kampi) przecinając kilka dosyć małych wiosek. Wiosek, w których dominowały drewniane chatki. Te lepsze posiadały w miarę solidne dachy natomiast te najmniejsze niestety nie wyglądały zbyt solidnie. Dopiero tutaj pod koniec mojej podróży po Kambodży mogłem zobaczyć jak naprawdę żyje się większości Kambodżan w tym kraju. Wszechobecna bieda, bez prądy, bieżącej wody. Większość rodzin gnieżdżąca się na małej powierzchni w domkach pokrytych trzciną. Takie widoki nie były zbyt przyjemne, z jednej strony chciałem zrobić kilka zdjęć, ale z drugiej strony było mi trochę głupio fotografując nieszczęście innych osób. Około 5 km przed moją miejscowością docelową niestety przytrafiło mi się to, o co bałem się zawsze wypożyczając skuter a mianowicie na jednym z bardzo tutaj częstych drewnianych mostów przebiłem dętkę w tylnim kole. Oczywiście niemiłosiernie się zmartwiłem, byłem pewny, że czekał mnie jakiś wydatek za naprawę, jednak nie to było najgorsze. Problem był z dostaniem się do najbliższego warsztatu gdzie mógłbym naprawić mój skuter. Do najbliższej większej wioski, czyli Sambor miałem około 5 km, nie pozostało mi nic innego jak powoli ruszyć w jej kierunku. Na szczęście z oddali zauważyłem jadący w tym samym kierunku samochód dostawczy, wystarczyło pomachać i kierowca od razu się zatrzymał (niestety dla mnie nie mówił ani trochę po Angielsku). Gdy pokazałem mu, o co chodzi otworzył tylną klapę swojego samochodu i pokazał aby „wrzucić” skuter do środka. Nie pozostało mi nic innego jak zgodzić się na takie rozwiązanie. Po około 10 minutach jazdy dotarliśmy do Sambor gdzie po „wyładowaniu” skutera udałem się do najbliższego warsztatu. Okazało się, że naprawa będzie kosztowała tylko 2000 Rieli (pół dolara), niestety na moje nieszczęście po zdjęciu dętki cena wzrosła do 3$. Było to spowodowane tym, iż rozcięcie (trzy centymetrowe) było zbyt duże, aby nadawało się do łatania. Tak więc nie pozostało mi nic innego jak zakupić nową dętkę (kolejny nieprzewidziany wydatek tego dnia). Gdy moja maszyna była już w pełni sprawna udałem się do położonej w tej wiosce Świątyni. Okazała się dosyć ciekawa z licznymi, urzekającymi, kolorowymi malowidłami/freskami. Gdy nacieszyłem już swoje oczy tymi widokami udałem się zjeść obiad do lokalu (na świeżym powietrzu) z widokiem na Mekong. Po średnio sycącym obiedzie pozostało mi udać się w drogę powrotną do Kratie, czekało mnie przecież do przejechania jeszcze ponad 30km a zbliżała się pora codziennego popołudniowego deszczu. Wracają tą samą drogą zahaczyłem jeszcze o kolejną świątynię Phnom Sombok tym razem znajdującą się na dosyć sporym wzniesieniu i po kilku minutach ponownie udałem się w drogę powrotną. Gdy tylko dotarłem do Kratie zgodnie z moimi przypuszczeniami na dobre się rozpadało. Zdążyłem jeszcze tylko zakupić bilet do Pakse w Laosie na jutrzejszy dzień.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (24)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
mirka66
mirka66 - 2010-10-11 08:57
Widze,ze polowanie na delfiny sie udalo.
 
 
seba673
Sebastian Woźniak
zwiedził 6% świata (12 państw)
Zasoby: 126 wpisów126 146 komentarzy146 1093 zdjęcia1093 0 plików multimedialnych0