Geoblog.pl    seba673    Podróże    Chiny 2010... i może coś więcej    Okolice Vang Vieng na skuterach
Zwiń mapę
2010
12
paź

Okolice Vang Vieng na skuterach

 
Laos
Laos, Vang Vieng
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 19442 km
 
Dzisiejszy dzień w Vang Vieng miał upłynąć pod znakiem eksploracji okolicznych terenów na skuterach. Mimo że umówiłem się z Witkiem i Tomkiem w upatrzonej wczorajszego dnia restauracji „dopiero” o 9 pobudkę miałem zafundowaną już o 6:30. Jak się okazało, mimo że mój Guesthouse był prawie w środku miasta (Vang Vieng liczyło około 30000 mieszkańców) tuż po wschodzie słońca zaczęło się niemiłosierne pianie kogutów. Tak więc przez najbliższe dni mogłem zdecydowanie zrezygnować z nastawiania sobie budzika, na dodatek około godziny 7 rozpoczynał się jakiegoś rodzaju apel w oddalonej o 200 metrów szkole. Muszę przyznać, że gdyby nawet koguty mnie nie obudziły to megafon zlokalizowany w szkole na pewno dopełniłby formalności. Na śniadanko udałem się do jednego ze zlokalizowanych przy drodze straganów z niesamowicie smacznymi bananowymi Pancakami. Muszę przyznać, że chyba uzależniłem się od tego smakołyku tuż po przekroczeniu granicy z Laosem. Tym bardziej, że w Vang Vieng wybór był naprawdę spory. Poczynając od placków z miodem, czekoladą, mlekiem kokosowym oczywiście wszystkie z przepysznymi bananami w środku. Po spożyciu tego dosyć smacznego śniadania, idealnego na zaspokojenie porannego głodu udałem się na miejsce spotkania z Polakami. Tak jak wspominałem postanowiliśmy dzisiejszego dnia wypożyczyć skutery/motorowery i pojeździć po okolicy. Na szczęście koszt takiego rozwiązania był zdecydowanie mniejszy niż np. w Pakse. Przypomnę, że tam płaciłem za wypożyczenie motoroweru 60000 kip dziennie, podczas gdy w Vang Vieng po krótkich negocjacjach udało nam się zejść z ceny z 40000 do 30000 kip. Gdy tylko wsiedliśmy na swoje maszyny udaliśmy się bezpośrednio na stacje benzynową a potem do pierwszej z dzisiejszych atrakcji. Atrakcji, która nie została jeszcze opisana w żadnym przewodniku. Miał być to niezwykły wodospad, do którego „droga” została zbudowana dopiero w tym roku. Dojechanie na miejsce zajęło nam około pół godziny, zanim jednak cokolwiek zobaczyliśmy było trzeba jeszcze uiścić opłatę w wysokości 10000 kip (za coś było trzeba zbudować drogę). Pod sam wodospad niestety nie udało nam się dojechać, zostawiliśmy nasze maszyny na prowizorycznym parkingu i po przekroczeniu niewielkiej rzeczki udaliśmy się wyznaczoną trasą w kierunku wodospadu. Po drodze nie mogło oczywiście zabraknąć stoisk z lokalnymi specjałami w tym z grillowanymi żukami (nie zdecydowaliśmy się na próbowanie tego smakołyku). Zanim udało nam się dostać pod wodospadu dotarliśmy do wspaniałych kaskad wodnych gdzie postanowiliśmy sobie trochę popływać (a właściwie ochłodzić się w czasie niesamowitego dzisiejszego upału). W związku z tym, iż wodospad (i kaskady) nie były jeszcze opisane w przewodnikach, turystów prawie tutaj nie było. Tak więc można było powiedzieć, że cały okoliczny teren mieliśmy tylko dla siebie. Gdy znudziło nam się już to naturalne jakuzie zdecydowaliśmy się udać dalej do głównej atrakcji, czyli wodospadu. Po drodze, przechadzając się przez wspaniały mogliśmy podziwiać bardzo duże ilości przepięknych motyli. Oczywiście nie ominąłbym takiej okazji nie robiąc kilku zdjęć. Tomek oczywiście poszedł w moje ślady i ze swoim aparatem przez dłuższy czas czatował na kolejne, niezwykłe okazy tych przepięknych owadów. Gdy dotarliśmy pod sam wodospad, okazał się on naprawdę wspaniały. Może nie tak wysoki, może nie tak szeroki jak te w Bolaven Plateau ale muszę przyznać, że miał w sobie to coś co sprawiało że nie można było oderwać od niego wzroku. Gdy już nacieszyliśmy swoje oczy tym niesamowitym widokiem postanowiliśmy udać się dalej tym razem odwiedzając tajemniczą „niebieską lagunę”. Aby tam dotrzeć musieliśmy z powrotem wrócić do miasta i po przekroczeniu rzeki (przejechanie mostem tym razem było płatne 4000 kip za osobę, za motorower dodatkowe 2000 kip) udaliśmy się drogą za południowy zachód. Pogoda była cały czas wspaniała a do tego rozciągające się dookoła przepiękne góry sprawiały, że jak do tej pory dzisiejsza wycieczka obfitowała w niesamowite widoki. Do tajemniczej niebieskiej laguny udało nam się dotrzeć po około godzinie od upuszczeniu wodospadu. Wstęp jak przypuszczaliśmy okazał się płatny, za 10000 kip mieliśmy do dyspozycji fragment rzeki z niesamowitym kolorem wody (stąd nazwa) a także kilkoma atrakcjami takimi jak liny rozwieszone tuż nad wodą (nie muszę chyba opisywać, do czego miały służyć). W cenie biletu była także wejściówka do pobliskiej jaskini. Po kilkudziesięciu minutach skakania do wody postanowiłem udać się właśnie do środka tego geologicznego tworu. Tym razem Witek i Tomek postanowili odpuścić. Gdy wdrapałem się kilkadziesiąt metrów po zboczu góry (po schodach) udało mi się dotrzeć do wejścia. Muszę przyznać, że wnętrze jaskini bardzo mile mnie zaskoczyło. Spodziewałem się niewielkiej komory maksymalnie na kilka minut zwiedzania. Okazało się, że jaskinia była naprawdę spora, prawdopodobnie spędziłem w niej ze 40 minut eksplorując niesamowite komory i podziwiając znajdujące się w nich nacieki skalne. Jaskinia swoimi rozmiarami przypominała tą z mojego rejsu po zatoce Cat Ba. Różnica polegała na tym, iż tamta była aż za bardzo przystosowana do masowego ruchu turystycznego, natomiast ta w okolicach Vang Vieng nie licząc znajdującego się na początku posągu buddy oraz niewielkich białych strzałek (z trasą zwiedzania) była całkowicie dziewicza (bez jakiegokolwiek oświetlenia, jak to miało miejsce w Halon Bay). Po zgaszeniu latarki nastawała niesamowita ciemność, ciemność, która dodawała zastrzyku adrenaliny. Po opuszczeniu tej wspaniałej jaskini udałem się ponownie do niebieskiej laguny i po krótkim odpoczynku (wspinaczka jak i zejście z góry troszkę mnie zmęczyły) udaliśmy się już razem w drogę powrotną. W międzyczasie udało nam się zjeść w przydrożnej knajpce dosyć smaczny obiad. Gdy wróciliśmy do miasta, po dwugodzinnym odpoczynku w swoich Guesthousach spotkaliśmy się ponownie w znanej nam restauracji. Było to nasze ostatnie spotkanie w tym mieście gdyż Witek i Tomek postanowili jutrzejszego dnia udać się autostopem do znajdującego się na północy Luang Prabang. Jeśli chodzi o mnie to w planach także miałem odwiedzenie tego miasta, ale dopiero za dwa dni. Na jutrzejszy dzień wykupiłem sobie, bowiem za 80000 kip wycieczkę kajakową po rzece „ Nam Song”. Oczywiście spływ kajakowy nie był jedyną atrakcją, która na mnie czekała, w cenie zawierało się także odwiedzenie dwóch jaskiń w tym jednej wodnej (dokładnie opiszę ja w następnym wpisie) oraz skoki do wody przy jednym ze znajdujących się przy rzece barów wodnych. Zapowiadało się naprawdę ciekawie.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (6)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (2)
DODAJ KOMENTARZ
Basia
Basia - 2010-10-14 20:27
Grono znajomych znacznie Ci się poszery po tej podróży. Notuj kontakty. Gratuluję
 
Marcin
Marcin - 2010-11-01 21:52
Trochę jak w Twoim ulubionym filmie "Zejście" :D
 
 
seba673
Sebastian Woźniak
zwiedził 6% świata (12 państw)
Zasoby: 126 wpisów126 146 komentarzy146 1093 zdjęcia1093 0 plików multimedialnych0